Piękna stara legenda opowiada o pewnym władcy, który postanowił własnym kosztem wybudować wspaniałą świątynię.
Po skończeniu budowy kazał umieścić w przedsionku tej świątyni marmurową tablicę z napisem:
„Ta świątynia zawdzięcza swoje powstanie królowi Edwardowi”.
Zdziwił się jednak, gdy następnego dnia doniesiono mu, że zamiast jego imienia widnieje na tablicy imię jakiejś biednej wdowy.
Wezwał ją przed swoje oblicze i zapytał, co ona takiego zrobiła, że zamiast jego imienia na tablicy jest jej imię.
Przerażona kobieta przyznała się, że kiedyś widząc zmęczone woły ciągnące w górę głazy na budowę świątyni, rzuciła im wiązkę siana.
To wszystko.
Zawstydził się władca.
Zrozumiał, że dobry czyn spełniony przez tę biedną wdowę był o wiele cenniejszy w oczach Bożych niż wszystkie jego nakłady na budowę świątyni.
Coś podobnego wydarzyło się w dzisiejszej Ewangelii.
Oto Pan Jezus usiadł naprzeciw świątynnej skarbony i przypatrywał się składającym ofiary.
Posłuchajmy tej relacji raz jeszcze:
Lud wrzucał drobne pieniądze do skarbony.
Ale wielu bogatych wrzucało wiele.
Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz.
Chrystus przywołał swoich uczniów i rzekł do nich:
Zaprawdę powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy składali do skarbony.
Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie.
Na pewno nikt oprócz Jezusa nie patrzył z podziwem na tę ubogą wdowę.
A jednak ze wszystkich wrzucających do skarbony, Jezus tylko ją pochwalił.
Dlaczego?
Jeszcze raz zwróćmy uwagę na zapis Ewangelisty:
Ona wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie.
Inni może i dużo dawali, ale o wiele więcej im jeszcze zostawało w kieszeni, a ona wrzuciła wszystko.
Ona sobie nic nie zostawiła.
My skrytykowalibyśmy ją za taką nieroztropność.
My znaleźlibyśmy tysiące uzasadnień, żeby nic nie dać.
Niech inni dają!
Oni mają więcej.
Ja jestem biedną, samotną wdową.
Jestem emerytką, rencistką.
My, jeśli coś komuś dajemy, to skrupulatnie wyliczamy ile możemy dać, aby nie brakło nam na nasze bieżące potrzeby.
Najpierw moje potrzeby, a potem ewentualnie jakaś jałmużna.
Ewangeliczna wdowa niczego nie wylicza, nie kalkuluje.
Ona oddaje wszystko.
I dlatego spotyka ją pochwała Chrystusa.
Nasze ludzkie patrzenie na otaczający nas świat, ludzi i samych siebie różni się bardzo od tego, jak na to wszystko patrzy Bóg.
My najczęściej zwracamy uwagę na zewnętrzne pozory.
Imponują nam wielkie czyny, monumentalne dzieła, wspaniałe dary.
A Bóg patrzy na serce.
Poprzez przykład tej ubogiej wdowy Chrystus poucza nas, że najmniejszy czyn spełniony z myślą o Bogu, jest o wiele cenniejszy w Jego oczach, niż wielkie czyny spełniane z myślą o samym sobie, o naszej chwale.
Władca, który własnym kosztem wybudował świątynię, zawstydził się w chwili, kiedy zrozumiał, że budował tę świątynię nie na chwałę Bożą, tylko na swoją własną chwałę.
Abyśmy nie musieli się kiedyś wstydzić przed Bogiem tego, jak żyliśmy i dla kogo żyliśmy, już dziś skorygujmy nasze postępowanie.
Przede wszystkim zapytajmy samych siebie, czy w ogóle potrafimy Bogu i ludziom coś z siebie dawać?
Czy – broń Boże – nie jesteśmy takimi ludźmi, którzy nauczyli się tylko brać?
Smutne to, ale prawdziwe, że współcześnie na świecie żyje wielu takich ludzi, którzy stale wyciągają ręce i śpiewają popularną kiedyś piosenkę:
Daj, daj, daj, nie odmawiaj…
Taka dajpostawa.
Wróćmy jednak do naszego tematu.
Przysłowiowy wdowi grosz.
U Boga najmniejsze często jest największym.
Jego nikt nie potrafi przekupić.
On patrzy w twoje serce, a nie do twojej kieszeni i nie na twój, może wypchany portfel.
Jego waga reaguje nie na ciężar daru, ale na twoją miłość i na twoje serce. To Boska waga miłości.
Waga ważąca naszą miłość.
Szczególna waga.
Zauważmy dalej:
Cały wszechświat zbudowany jest z drobnych cząsteczek.
Ogromne oceany tworzą małe kropelki wody.
Materia nieożywiona zbudowana z atomów, ożywiona z komórek.
Małe atomy, małe komórki.
A czas naszego życia to suma szybko mijających sekund.
Podobnie naszą chrześcijańską świętość budują drobne, codzienne czyny.
Takie małe kropelki, takie małe atomy, takie małe komórki, takie szybko mijające sekundy – to one składają się na świętość.
To one tworzą świętość.
Święty Augustyn napisał:
Jeżeli chcesz być wielkim – zacznij od najmniejszego.
Spełniajmy dobre czyny z miłości, a będziemy wielcy wobec Boga.
Bo wszystko, co czynimy z miłością jest wielkie.
W miłości nie ma małych czynów ani drobnych darów.
Może być tylko, i bywa, niestety, małe serce i mała miłość.
A każdy czyn spełniony z miłości jest wielki.
Nie dawno w zakrystii przeglądając „Małego Gościa” dla dzieci natknąłem się na taki humor:
Stacja benzynowa.
Prosę pana, ile kosztuje kropla benzyny – pyta malec.
Nic – pada odpowiedź.
Na to mały mądrala:
To prosę 10 litrów kropli.
Nic nie znacząca jedna kropla w połączeniu z wielu kroplami, stanowi wartość.
Stąd Jezus mówi, że nawet kubek wody podany potrzebującemu ma wartość w oczach Boga i nie pozostanie bez nagrody.
Zauważmy:
U Boga można dużo zarobić, chociaż nie wykonuje wielkich dzieł.
U Boga za jeden nasz grosz można bardzo dużo kupić.
Dziwna jest ta Boża ekonomia.
Cudowna ekonomia.
Ekonomia nastawiona na zbawienie człowieka.
Zapamiętajmy:
U Boga nie jest ważne ile daliśmy lub ile wykonaliśmy, ale jaka miłość towarzyszyła tym naszym poczynaniom.
U Boga liczą się tylko czyny naznaczone miłością.
Wszystko, co nie ma na sobie stempla naszej miłości, w Jego oczach jest bezwartościowe.
Jest niczym.
Stempel, pieczęć twojej miłości nadaje wartość twoim czynom.
Zapamiętaj to.
To ty, to twoja miłość decyduje o tym, co u Boga jest ważne i co się liczy.
Bóg daje każdemu możliwość nabycia za grosik ogromnego skarbu.
Skarbu, trwającego całą wieczność.
Bylibyśmy delikatnie mówiąc nieroztropni, gdybyśmy z takiej okazji nie skorzystali!