Homilia Na Boże Narodzenie 2021 – pasterka

„Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków zabłysło światło. Pomnożyłeś radość, zwiększyłeś wesele”.
Prorok Izajasz zapowiada przyjście Jezusa, którego symbolizuje wielka światłość z nieba. To światło, które zabłysło w naszej świątyni na „Chwała na wysokości Bogu” uświadamia nam, że do przyjścia Jezusa narody żyły w ciemności zła i grzechu. Światło, które tej nocy zabłysło nad stajenką betlejemską, stało się znakiem nadziei radości i wesela.
„W owym czasie wyszło rozporządzenie cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności… Udał się także Józef z Galilei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida”.
Fragment Ewangelii ukazuje nam prawdę, że Jezus Chrystus jest Panem historii i dziejów człowieka. Jego narodzenie odbyło się w konkretnym czasie i miejscu. Historia zbawienia w tajemnicy żłóbka betlejemskiego złączyła się z historią ludzkości, dziejami człowieka. Tymczasem wszyscy powinniśmy się pochylić nad Jezusem leżącym w stajni, na ziemi. To Dziecię musiało narodzić się w nędznych warunkach, aby mieć udział w cierpieniu, doświadczeniu, nędzy i ubóstwie każdego  człowieka i całego świata. Bóg Ojciec  nie ogłasza wielkiej radości z narodzin swojego Syna ani w Jerozolimie ani w świątyni, ale w ubogim miasteczku Betlejem, gdzieś na peryferiach miasta; idzie ze światłem gwiazdy betlejemskiej i z Dobrą Nowiną do najuboższych, pogardzanych których reprezentują pasterze.
„Znakiem Boga jest potrzebujące pomocy, ubogie Dziecko” (Benedykt XVI). Znakiem prawdziwego Boga jest Dziecię Jezus. Tajemnica Wcielenia to Dobra Nowina dla całego świata. Jednak kiedy Bóg się rodzi, cały świat jest pogrążony w głębokim śnie. Czuwają jedynie pasterze.
Pasterze byli wtedy traktowani jak ludzie trzeciej kategorii, nieczyści i grzeszni. I to właśnie im ogłasza anioł najważniejszą nowinę świata: „Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu; dziś bowiem w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz Pan!”.
Dziś Bóg ze wspaniałą wiadomością przychodzi także do Ciebie i do mnie – do Nas. Podobnie jak wtedy jest noc – cały świat jest pogrążony we śnie. My jednak wstaliśmy, aby tej Nocy obudzić się z tzw. duchowego letargu, z obojętności, i stanąć u stóp Bożego Dzieciątka.
Czyż nie jest to najpiękniejsza Noc i zarazem najważniejsza wiadomość naszego życia?!
„Była Wigilia… Mały  chłopiec przyszedł na pasterkę do wiejskiego kościółka. Wszyscy wiedzieli, że spotkała go tragedia. W czasie wojny zginęli jego rodzice, a on jedynie ocalał, kiedy skrył się w lesie. Przyjęli go pod swój dach jego sąsiedzi – dobrzy ludzie, ale chłopiec był trochę nieufny i dziki, traktowany przez wieś jako sierota, przybłęda i często wystawiany przez innych na pośmiewisko.. Klęczał blisko szopki i wpatrywał się w żłóbek, gdzie leżało Boskie Dzieciątko. Kiedy skończyła się liturgia sprawowana w języku łacińskim i mało kto rozumiał z tych modlitw, które kapłan odmawiał przy ołtarzu; kiedy ludzie zaczęli wychodzić z kościoła i głośno rozmawiać, składać sobie życzenia, gdy kościelny dzwonił kluczami i dawał znak, że zaraz będzie zamykał; on cały czas klęczał i wpatrywał się w Jezuska. Nagle wstał, wybiegł przed kościół i zaczął wołać: Ludzie gdzie wy idziecie! Zapomnieliście po coście tu przyszli? Przecież Jezus się narodził i sam ma zostać w tej zimnej stajence? On was kocha, a wy co już do domu się śpieszycie? Nie zostawiajcie go samego!” Jedni zaczęli się śmiać, że głupi się wyrwał, inni popukali w czoło i szukali swoich sań, ale kilka osób wróciło i pomodliło się przy szopce – ku niezadowoleniu kościelnego…
Jednak coś, dotarło do ludzi…Bo w dzień Bożego Narodzenia i na Szczepana po zakończonym nabożeństwie wiele osób zostawało jeszcze na chwilę w kościele i podchodziło do żłóbka, aby Jezus nie był sam tego dnia…”
Moi drodzy to tylko opowiadanie, ale zachęca nas do tego, abyśmy do reszty nie dali się zwariować w tym oszalałym świecie, nie nakręcali spirali strachu lęku i złości, nie zamykali się przed sobą, ale abyśmy w tym trudnym okresie niepokojów i widma niszczącej życie ludzkie pandemii, odnaleźli pierwiastek rodzącego się Życia – Jezusa, który w trudnych warunkach przychodzi na świat w  zimnie i chłodzie, otoczony nie tylko parą woła i osiołka, ale przede wszystkim miłością kochających go: Maryi i Józefa. Święta Bożego Narodzenia to najprawdziwsze święta rodzinne, w pięknej zimowej szacie – otoczmy siebie płaszczem miłości, pokoju, wzajemnego szacunku i zrozumienia i bądźmy dla siebie darem, abyśmy w tej najważniejszej wspólnocie domowej i rodzinnej doświadczyli prawdziwego szczęścia z bycia razem. Bo to jest największy dar i największe szczęście otrzymane od Boga – dar wspólnoty rodzinnej.

Panie Jezu, Boskie Dzieciątko, które tej Nocy rodzisz się w ubogim Betlejem, klękam dziś przed Tobą z pokorą i prostotą sera, klękam przed tobą z wielką nadzieją, klękam ze łzami radości i dziękuję Ci  za Twoją Wielką Miłość, za to, że dla mnie stałeś się człowiekiem.
Otwieram Ci moje serce, i zapraszam Cię do niego abyś w nim zamieszkał i został tu na zawsze. Amen.

Homilia na IV Niedzielę Adwentu – 19 grudnia 2021

„Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w ziemi Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę”.
W tym przedświątecznym pośpiechu, zabieganiu, sprzątaniu, robieniu zakupów nawet Ewangelia zwraca nam uwagę na pośpiech – na tzw. gorączkę duchową.
Z jednej strony niezwykłe jest to, że Maryja spieszy się do Elżbiety, ale z drugiej nie powinno nas to dziwić. Pośpiech Maryi wynika z postawy miłości. Kto ma mocną wiarę, ten z miłością śpieszy do innych ludzi, aby im zanieść Chrystusa.
I z tym nie wolno się ociągać. Pośpiech Maryi dotyczy życia duchowego i przypomina nam, abyśmy byli równie zapobiegliwi, jeśli chodzi o naszego ducha i z zapałem przygotowywali się do narodzin Pana.
„Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona”. Spotkanie Maryi z Elżbietą jest nie tyle momentem wychwalania  Maryi, a bardziej okazją do uwielbienia Boga za to co uczynił w życiu jej oraz tej prostej dziewczyny z Nazaretu. Elżbieta pragnie uwielbiać Boga za ten cud miłości, który dokonał się najpierw w jej łonie – kobiety, która od tylu lat cierpiała na bezpłodność i  wieku blisko 60 lat została matką, a potem w osobie Maryi, która nie straciła czystości i dziewictwa, ale mocą Ducha Św. poczęła  i nosiła pod sercem Boże Dziecię.
„Błogosławiona jest, która uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Jej od Pana”. Elżbieta już wie, że Maryja jest Matką oczekiwanego Mesjasza. Dlatego chwali w Niej postawę niezłomnej wiary i to, że mimo tylu prób, doświadczeń i upokorzeń życiowych, potrafiła bezgranicznie zaufać tylko Bogu Matka Teresa z Kalkuty, która całe swoje życie poświęciła jako służbę Bogu, realizując przykazanie  miłości do ludzi, napisała kiedyś: „Życie jest najpiękniejszym darem Boga. On stworzył nas do wielkich rzeczy, aby kochać i być kochanym. Bóg daje nam czas na ziemi, abyśmy poznali Jego Miłość, abyśmy doświadczyli Jego Miłości do głębi naszego istnienia”.
Tegoroczne święta będą inne od dotychczas przeżywanych. Dlaczego – bo czas niepokojów na granicy, bo pandemia, bo tak wiele osób choruje i umiera, bo toczy się też jawna walka z prawdami wiary i Kościołem – jesteśmy tym wszystkim przemęczeni, rozdrażnieni,  na skraju wytrzymania nerwowego, pełni niepokoju, odczuwamy lęki, po prostu boimy się… Bo tak wielu ludzi obraża się i od tego Kościoła po prostu odchodzi. W Internecie natrafiłem na opowiadanie…
Młody mężczyzna podchodzi do księdza i mówi:
– Ojcze, nie będę już chodzić do kościoła!
Następnie ksiądz odpowiedział:
– Ale dlaczego?
Młody człowiek odpowiedział:
– Widzę siostrę, która źle mówi o innej siostrze; brat, który nie czyta dobrze; grupa śpiewająca, która żyje poza melodią; ludzie, którzy podczas mszy patrzą na swoje telefony komórkowe, pośród tak wielu i tak wielu innych złych rzeczy, które widzę, jak robią w kościele.
Kapłan powiedział do niego:
– OK! Ale najpierw chcę, żebyś wyświadczył mi przysługę: weź pełną szklankę wody i obejdź kościół trzy razy, nie rozlewając ani kropli wody na podłogę. Następnie możesz opuścić kościół.
A młody człowiek pomyślał: bardzo proste!
I wykonał trzy tury, tak jak prosił kapłan. Kiedy skończył, powiedział:
– Proszę księdza – gotowe!
A kapłan odpowiedział:
– Kiedy chodziłeś, czy widziałeś, jak siostra źle mówi o drugiej?
– Nie…
– Czy widziałeś, jak ludzie narzekali na siebie?
– Nie..
Czy widziałeś, jak ktoś patrzył na telefon komórkowy?
– Nie…
– Wiesz dlaczego? Bo skupiłeś się na szklance, aby nie rozlać  z niej ani kropli wody.
To samo dotyczy naszego życia. Kiedy skupiamy się na naszym życiu, na Panu Jezusie Chrystusie, który nam przynosi dary miłości, to nie będziemy mieli czasu, aby dostrzec błędy i grzechy innych ludzi; ale będziemy mieli czas, aby wyznać nasze grzechy i oczyścić nasze serca.

KTO OPUSZCZA KOŚCIÓŁ Z POWODU LUDZI, TAK NAPRAWDĘ NIGDY W NIM NIE BYŁ Z POWODU JEZUSA.
Święta to czas, w którym Maryja przynosi nam Dziecię – Syna Bożego, ukrytego w słowie, w sakramentach oraz w wierze Kościoła; Jezusa, który objawia nam swoją niepojętą miłość. Bo narodziny to objawienie się prawdziwej miłości.
Czy potrafimy tę potęgę miłości na nowo odkryć w sobie?!
Maryjo, dziękuję Ci, że swoim pośpiechem przypominasz mi, że w nadchodzące święta najważniejsze jest spotkanie z Jezusem, skupienie się na relacji z Nim i dzielenie się Nim z bliźnimi, bo tylko wtedy objawi się potęga Miłości. Amen.

Homilia na III Niedzielę Adwentu – 12 grudnia 2021

«Cóż mamy czynić?».
Dzisiejsza Ewangelia stawia nam przed oczami postać Jana Chrzciciela, człowieka mocnego wiarą, prowadzącego surowy tryb życia.
Jest on głosicielem nawrócenia, heroldem nadchodzącego Mesjasza.
Ludzie przychodzą do niego z pytaniem: Co mamy czynić? czyli jak mają żyć. Jan Chrzciciel daje im konkretną odpowiedź, że powinni dzielić się tym, co mają; nie używać siły wobec innych ludzi; być uczciwi w swej pracy. Przesłanie Jana można streścić w krótkim stwierdzeniu: „Rób swoje najlepiej jak potrafisz i myśl o innych, a nie tylko o sobie!”. Jan Chrzciciel jako ostatni prorok Starego Testamentu jest równocześnie heroldem wzywającym do prawdziwego nawrócenia. Nawrócenie oznacza zmianę myślenia i postępowania, ale nie każda zmiana jest z zasady nawróceniem. Zatem nawrócenie, do którego wzywa Jan Chrzciciel, ma w praktyce oznaczać konkretne gesty uczciwości, sprawiedliwości i solidarności. Dobro zawsze dokonuje się w pewnym trudzie. Jednak to ono prowadzi do głębokiej radości. I tu właśnie objawia się wielka mądrość Jana – on doskonale wie, że prawdziwy proces duchowej przemiany warto zacząć od zwykłej ludzkiej uczciwości. Dlatego ważne jest uważne słuchanie głosu Jana Chrzciciela i zastosowanie jego wskazań w życiu.
„Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On będzie was chrzcił Duchem Świętym i ogniem”.
Jan który w oczach ludu stał się prawdziwym autorytetem, nie wykorzystuje tego dla własnych korzyści, nie ulega pokusie, aby zostać uznanym przez innych za Zbawiciela, bo jest świadomy swojej misji i odpowiedzialności za głoszone i wypowiadane słowo. Adwentowy prorok musiał na pewno stoczyć duchową walkę, aby nie ulec pokusie i dlatego został nazwany przez Jana największym z ludzi zrodzonym z na ziemi. A jak to przełożyć na nasze czasy, kiedy nie funkcjonuje znaczenie autorytetu, kiedy ich po prostu się nie uznaje, nie ma?
Dziś tak wielu zwłaszcza młodych ludzi atakuje pokusa bycia kimś, wielkości i znaczenia w oczach innych. Współczesne media wręcz do perfekcji opanowały sztukę promowania, kreatywności i windowania w górę, stąd tak wiele wygórowanych ambicji, pychy, zarozumiałości a czasem wręcz arogancji i bezczelności w zachowaniu ludzkim. Ilość lajków i odsłon w Internecie działa jak narkotyk – ten kto ma najwięcej jest kimś, bez względu na to jaki jest – czy zachowuje się godnie i uczciwie, czy też jest tego zaprzeczeniem – ważne, że jest popularny. Rolą Kościoła zawsze będzie wskazywanie na mocniejszego od siebie. Trzeba być czujnym i zarazem bardzo ostrożnym wobec tych, którzy uznają swoje wizje naprawy Kościoła za jedyną słuszną drogę do zbawienia.
„On będzie was chrzcił Duchem Świętym i ogniem. Ma On wiejadło w ręku dla oczyszczenia swego omłotu: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym”.
Jan mówi o Mesjaszu, jako Tym, który ma moc oddzielić dobro od zła. Wiejadło służyło do oddzielania ziarna od plew. Przypominało szufladę, która podrzucano w górę ziarno wymieszane z plewami. Ziarno spadało na klepisko, a plewy porywał wiatr. Ziarna trafiały do spichlerza, a plewy palono w piecu. W zapowiedziach Jana przyjście Mesjasza utożsamiano z Sądem Bożym – stąd wzywanie do nawrócenia. Jednak Mesjasz pojawił się na ziemia najpierw jako Zbawca, a potem zapowiada swoje przyjście na końcu czasów jako sprawiedliwy Sędzia. To pierwsze przyjście ma stać się dla nas uzdrowieniem naszego sumienia, które powinno być takim wiejadłem oddzielającym ziarno od plew – czyli dobro od zła.
Św. Jan Newman pisze: „Sumienie jest prawem naszego ducha, ale go przewyższa. Upomina nas, pozwala poznać odpowiedzialność i obowiązek, obawę i nadzieję… Sumienie jest pierwszym ze wszystkich namiestników Chrystusa!”
Ciesząc się z bliskiej obecności Zbawiciela, prośmy Pana, abyśmy wykorzystali te ostatnie dni Adwentu na rachunek sumienia dotyczący naszego postępowania oraz na czynienie dobrych uczynków wokół nas, bo tylko tak możemy nasz świat wywrócić do góry nogami i przemienić, jeśli zaczniemy to od naszego sumienia i naszego życia.

Homilia na Uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata – 21 listopada 2021

«Czy Ty jesteś Królem żydowskim?»

«Naród Twój i arcykapłani wydali mi Ciebie. Co uczyniłeś?»

Dzisiejsza Ewangelia opisuje dialog Jezusa Króla Wszechświata z Piłatem, który pełnił władzę namiestnika rzymskiego w okupowanym państwie izraelskim. I znowu poraża kolejny życiowy paradoks – oto  stoi ubiczowany i skrępowany więzami Jezus – Syn Boży, który czynił liczne znaki i cuda, który ma moc – a w tym momencie jest zależny od wyroku i decyzji skorumpowanego Poncjusza Piłata, bojącego się krzyczącego tłumu i opinii publicznej, z którą bezwzględnie się liczy, i choć sam nie jest do końca przekonany o winie Jezusa, to jednak pod wpływem emocji ludu decyduje się na skazanie niewinnego na śmierć.
«Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd». Jezus Chrystus to prawdziwy Król Wszechświata, ale Jego Królestwo nie jest z tego świata. Przyszedł, aby królować w naszych sercach, abyśmy codzienność wypełniali normalnym życiem, przepełnionym dobrocią i miłością, pokojem, sprawiedliwością i prawdą. On chce, abyśmy przeżywali Jego królowanie przez dar z siebie dla innych, przez  naszą ofiarność, przez wzajemną pomoc i życzliwość. Abyśmy żyjąc wiarą, nadzieją i miłością, żyli Jego Ewangelią. Czy pamiętamy o tym, podejmując ważne życiowe decyzje? Czy Chrystus ma kluczowe miejsce w moim sercu i czy naprawdę może królować w moim życiu?
Żyjemy w ciekawych i bardzo skomplikowanych przez samego człowieka czasach. Przeraża nas widmo kataklizmów, ataków terrorystycznych, wojen hybrydowych i konfliktów zbrojnych, dramat na naszej granicy, przeraża nas  mocno wylewający jad nienawiści w internetowym hejcie, przeraża nas gniew, złość i nienawiść, po prostu ludzki egoizm. Chcemy wymarzonego spokoju bezpieczeństwa i prawdziwego ludzkiego szczęścia w życiu. A z drugiej strony sami sobie to komplikujemy, bo przez rozpalone do czerwoności nasze EGO nie potrafimy przezwyciężyć agresji i nienawiści, które tylko potęgują w nas podziały i rozłamy, kłótnie, spory i animozje rodzinne i sąsiedzkie o byle co, o drobiazgi, o głupotę, nie chcemy się porozumieć i dogadać, tłumacząc że to ktoś inny jest winny – że  z nim to nie da się po prostu dojść do zgody. Byle moje było na wierzchu!
Nie potrafimy wyciągnąć właściwie posuniętych wniosków. A przecież to nasze życie jest tak kruche i słabe, przychodzi niespodziewana tragedia, choroba, cierpienie, doświadczenie i nić naszego życia może się nagle przerwać i wszystko się  w ułamku sekundy skończy! Jak płomień świecy, który może zgasić jeden mocny podmuch. Warto zapytać się słowami znanej piosenki: Czy warto było szaleć tak przez całe życie?! Zrozumiał to umiłowany uczeń Pana – Św. Jan Apostoł, który pisze w księdze Objawienia –w Apokalipsie, że to właśnie „Jezus Chrystus jest Świadkiem Wiernym, Pierworodnym wśród umarłych i Władcą królów ziemi”.
Czy autentyczne świadectwo Jezusa ma moc mnie przekonać do takie właśnie sposobu na życie? Jeśli mamy być świadkami Jezusa i budować Jego Królestwo na ziemi, to zastanówmy się, czy to co robimy na co dzień buduje czy raczej rozbija naszą jedność. Mówimy – w jedności siła! Czy potrafimy jednoczyć się, wtedy gdy inni nas namawiają do agresji, do konfliktów i do braku zgody  – czy potrafimy nagle zobaczyć, przejrzeć na oczy i zrozumieć co naprawdę jest najważniejsze w naszym życiu i co się tak naprawdę liczy?! Czy potrafimy i naprawdę, czy chcemy gasić niczym strażacy wszelkie pożary niezrozumienia i niezgody w zarodku, gdzie myślimy o dobru wspólnym naszych małych ojczyzn, naszych wspólnot sąsiedzkich i rodzinnych .
Bo taka powinna być proza zwyczajnego życia – pełna bezinteresownej pomocy i pracy dla innych, wzajemnej życzliwości i zrozumienia, dobrych uczynków i wolnego czasu poświęconego naszym bliźnim.
Odpowiedział Jezus: «Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu» .
Jezus nie lawiruje między Piłatem, Sanhedrynem i przekornym tłumem. Mimo tragicznej sytuacji, w której się znalazł, nie zmienia swoich poglądów i przekonań, jest do końca wierny Ojcu i swojej misji. Ryzykuje ośmieszeniem, pogardą i skazaniem na śmierć i nie boi się wystawić swojego królewskiego majestatu na pośmiewisko tłumu. Za wierność temu, kim jest i Kogo kocha jest gotów oddać swoje życie. W ten sposób broni Królestwa Bożego, którego jest nietypowym królem. W naszym zespole ewangelizacyjnym Salvator napisaliśmy kiedyś wspólnie piosenkę, która daje odpowiedź, że tylko Jezus jest naszą jedyną gwarancją: „Opanuj krzyk, opanuj strach, zapomnij co to lęk, przestań wreszcie się bać – zaufaj mi! Choć na świecie wojny, nienawiść rodzi nienawiść, zło sieje zło, przemoc potęguje przemoc zaufaj mi! Uwierz jam zwyciężył świat, zobacz, że życie wiecznie trwa, jeśli chcesz jeśli chcesz przejść na drugi brzeg, za mną idź, podaj dłoń  i nie lękaj się – pomogę ci – zaufaj mi!”

Kończy się rok liturgiczny. Dziękując Bogu za Jego czas i Miłość, prośmy Go o to, abyśmy nie wiedząc co nas czeka, w obawie przed niepewnym jutrem potrafili Mu zaufać i z Nim budowali naszą przyszłość, bo „Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy, Ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy”…
Panie Jezu, dopomóż mi, abym każdego dnia z odwagą głosił Twoje królowanie. Naucz mnie, jak dawać w trudnych i skomplikowanych czasach autentyczne świadectwo prawdzie. Amen.

Homilia na środę, 17 listopada 2021.

„… opowiedział przypowieść, ponieważ był blisko Jeruzalem, a oni myśleli, że królestwo Boże zaraz się zjawi”.

Jezus przygotowuje uczniów na koniec świata i zapowiada czasy eschatologiczne ale udowadnia, że aby posiąść Królestwo Boże w przyszłości, trzeba na nie zapracować i właściwie przygotować się już tu na ziemi.
Dlatego w przypowieści mówi uczniom o pewnym człowieku szlachetnego rodu, który udał się do dalekiego kraju, aby uzyskać dla siebie godność królewską i powrócić.
Przywołał więc dziesięciu sług swoich, dał im dziesięć min i rzekł do nich: „Obracajcie nimi, aż wrócę”.
Ze słów Jezusa wynikają dwie rzeczywistości, które mogą bardzo skutecznie rozpalać naszego ducha. Pierwszą jest prawda o tym, że każdy otrzymał jakiś talent – zdolność do rozwijania. Najpierw trzeba go właściwie rozpoznać i rozwijać, zawsze we współpracy z łaską dobrego Boga. Drugą jest pewność ponownego przyjścia Jezusa Chrystusa. Cokolwiek by się działo złego na świecie, w naszym życiu, to i tak ostateczne słowo należy do Boga, który jest Miłością. To dzięki tej prawdzie wszystko ostatecznie ma swój głęboki sens i znaczenie.
Od nas zależy, czy te dwie rzeczywistości będą rozpalać naszego ducha pewnością nadziei, którą daje nam wiara w Jezusa Chrystusa.
Wśród tych trzech obdarowanych sług z przypowieści znalazł się ten jeden, który zachował się dosyć asekuracyjnie: „Panie, oto twoja mina, którą trzymałem zawiniętą w chustce. Lękałem się bowiem ciebie, bo jesteś człowiekiem surowym: bierzesz, czego nie położyłeś, i żniesz, czego nie posiałeś”.
Jezus przestrzega nas przed taką postawą – nie można zachowywać się zbyt asekuracyjnie w sprawach życia wiecznego. Dlatego Jezus mówi coś, co może na pierwszy rzut oka wywoływać myślenie, że oto Bóg nie jest do końca sprawiedliwy i równy wobec wszystkich, kiedy mówi:
„Powiadam wam: każdemu, kto ma, będzie dodane; a temu, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma”.
Jesteśmy przez Zbawiciela zaproszeni do tego, aby pomnażać otrzymane od Boga dobro
.
Są bowiem takie dary, które otrzymują tylko niektórzy, i takie, które Bóg daje wszystkim. Czy potrafimy je dobrze wykorzystać, pomnożyć? Podczas chrztu otrzymujemy dar wiary. Od nas zależy, czy dar ten wzrośnie, rozkwitnie i przyniesie owoce. Wiara to podjęcie swoistego rodzaju ryzyka – kto nie ryzykuje w sprawach wiary, ten może nie osiągnąć właściwego celu. On przypomina nam, że jesteśmy dziećmi Boga i spadkobiercami królestwa niebieskiego. Jak często dziękujemy Bogu Ojcu za dar wiary, nadziei i miłości? Czy staramy się rozwijać te cnoty w perspektywie życia wiecznego, pokładając ufność w Bożej Opatrzności, kochając Boga i okazując tę miłość przez miłość bliźniego?

Panie, pomóż mi wykorzystać talenty, którymi mnie obdarzyłeś na chwałę Twojego królestwa.
Duchu Święty, daj nam moc rozwijania talentów w pełnym nadziei oczekiwaniu Pana. Amen.

Homilia na środę – 10 listopada 2021 r.

<<Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec>>. Do niego zaś rzekł: <<Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła>>.
Posłuszeństwo słowu Jezusa uzdrowiło dziesięciu trędowatych. Kiedy Jezus posyłał ich do kapłanów, cud oczyszczenia jeszcze się nie dokonał, a trąd nadal pokrywał ich ciała. A jednak pomimo absurdu tej sytuacji ruszyli w drogę i doznali uzdrowienia. Tylko jeden z nich, widząc, co się wydarzyło, wrócił, aby podziękować Jezusowi. Można powiedzieć, że wraz z cudem uzdrowienia otrzymał jeszcze jeden ważny dar: odwagę  do wyrażenia prawdziwej wdzięczności Jezusowi.
Moglibyśmy pytać razem z Jezusem: Dlaczego tylko jeden z nich?
A co z resztą? Dlaczego nie zawrócili, jak zobaczyli, że są uzdrowieni?
I znowu powraca  cudzoziemiec – Samarytanin – przedstawiciel znienawidzonego przez Żydów narodu.  Może warto, żebyśmy przez moment się zastanowili nad tym –  na ile my sami przynosimy Jezusowi nasze sprawy i ufamy rozwiązaniom, które nam proponuje?! Na ile potrafimy rozpoznać Boże działanie w naszym życiu i za nie szczerze i autentycznie podziękować?!
To dzisiejsze słowo stawia nam bardzo konkretną myśl – czy my potrafimy być wdzięczni w naszym życiu? Nasza wdzięczność wobec Boga.
W relacjach z innymi ludźmi doceniamy, kiedy ktoś okazuje nam wdzięczność. Podziękowanie drugiemu człowiekowi jest świadectwem osobistej kultury. Wdzięczność okazał jeden z trędowatych, dziękując Jezusowi za dar oczyszczenia z trądu.
Ta potrzeba wypłynęła z głębi jego serca. Jezus oczyszcza także nas z trądu naszego grzechu, naszego egoizmu, naszej oziębłości i obojętności, naszej zazdrości i nienawiści. Czy potrafimy Mu za to dziękować? A może jesteśmy jak ci, którzy nie wrócili, aby podziękować za cud? Kiedy tracimy nadzieję, na naszych ustach pojawia się modlitwa. Jesteśmy pewni, że Bóg nam pomoże. Czy jednak dostrzegamy w naszym życiu działanie Boga i Jego łaski? Czy z powodu braku naszej wdzięczności nie zadajemy bólu Jezusowi?

Dziękuję Ci, Panie, za Twoją obecność i wszystkie łaski, którymi mnie obdarzasz. Panie naucz mnie, abym potrafił doceniać dobro które otrzymuję każdego dnia od Ciebie i od ludzi, których postawiłeś na mojej drodze. Naucz mnie Panie, abym potrafił całym swoim życiem wyrażać Ci dozgonną wdzięczność. Amen.

Homilia na XXXI niedzielę zwykłą – 31 października 2021

„Weźcie to stąd, a z domu mego Ojca nie róbcie targowiska!”
W czasie żydowskich świąt zewnętrzny dziedziniec świątynny – zwany „dziedzińcem pogan” stawał się swego rodzaju rynkiem. Cały handel był całkowicie legalny i  uzasadniony religijnie; zaaprobowany przez Sanhedryn – Wysoką Radę, przez faryzeuszy i uczonych w Piśmie. Pomimo oficjalnej aprobaty ze strony elity religijnej wywołał oburzenie Jezusa. Skąd ten nagły gniew i agresja ze strony Pana Jezusa? To wynika ze znieważenia domu Bożego, a przez to samego Boga. Wystąpienie Jezusa w świątyni przypomina gniew Mojżesza, który roztrzaskał kamienne tablice Dekalogu przed ludem, który podczas jego nieobecności oddawał kult złotemu cielcowi.
Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: <<Gorliwość o dom Twój pochłonie Mnie>>”
Jezus mocno protestuje przeciwko temu, że świątynia jerozolimska, zamiast domu modlitwy, stała się miejscem handlu religijnego, a ludzka pobożność została wykorzystana do robienia interesów i wzbogacenia się. Celebrowano „liturgię rynku” – czyli rytuał pieniądza. Jeśli w świątyni nie celebruje się liturgii, modlitwy i chwały Bożej,  to miejsce to staje się w/g słów Jezusa „jaskinią zbójców”.
Chociaż Jezus rozgniewał się na swoich braci, wypowiadając ostre, radykalne słowa i reagując agresją – wyrzucając ich ze świątyni, to jednak nie pragnie potępienia człowieka; przeciwnie z całą mocą podkreśla miłość Ojca, a Jego święty gniew jest wyrazem troski o  ludzi, aby nie zatracili w sobie istoty człowieczeństwa.
Postawmy sobie kolejny raz pytanie: a co by Jezus zrobił dziś, gdyby wszedł do naszej świątyni? W jakich sytuacjach Jezus mógłby zareagować gniewem? Czy nie wtedy, gdy nie potrafimy należycie się zachować, kiedy rozmawiamy
i przeszkadzamy innym w skupieniu, kiedy zapominamy, że kościół to nie plaża i wewn. świątyni obowiązuje strój bardziej godny niż swobodny, kiedy nie zawsze panujemy nad tym gdzie nasze dzieci i młodzież są w czasie Mszy Św. – czy w ogóle poszli na Eucharystię? W czasie pandemii trochę sobie pofolgowaliśmy w sprawach wiary – tak łatwo dyspensując się od uczestnictwa w Eucharystii – każdy rozumie, że jeśli ktoś jest chory,  jeśli ma obawy i lęki przed zakażeniem, to sprawa oczywista – ale czasami trudno było oprzeć się wrażeniu, bo czy nie wyglądało to  trochę tak: w sklepach, w galeriach, na bazarach, na targu, na plaży– nie ma pandemii, a w kościele jest…..
Dziś Chrystus przestrzega nas, abyśmy nie byli tandetnymi handlarzami świątynnymi! Nie można przychodzić do świątyni i nadużywać tego miejsca, aby „ubić interes z Panem Bogiem” – na zasadzie transakcji wymiennej: Ty dasz mi malutkie miejsce w Raju, a ja odpłacę moją Mszą niedzielną i kilkoma modlitwami,  ja ci złożę małą ofiarkę, a ty daj mi zdrowie; ja postaram się zachowywać przykazanie, a Ty ustrzeż mnie przed chorobą, albo uciążliwym sąsiadem, który jest męczący!
Czy nie traktuję świątyni jako miejsca „handlu wymiennego?”  W jaki sposób przeżywam liturgię i modlitwę? Czy ma ona wpływ na moje życie osobiste, rodzinne i zawodowe? Co jeszcze muszę uporządkować w moim życiu, by mój dar, moja ofiara była miła Bogu?
Daniel Ange napisał: „Czy patrzyłeś na witraże od zewnątrz świątyni? Trzeba być wewnątrz i oglądać je przy pełnym świetle. Od zewnątrz nie można zrozumieć Kościoła, a od wewnątrz trzeba nań rzucić światło Ducha Świętego. Trzeba patrzeć na Jego oblubienicę oczami Jezusa i kochać Jego sercem”. Żeby zrozumieć Kościół, Jego Misję i Naukę Chrystusa, trzeba wejść do środka Kościoła. Nigdy nie zrozumieją go ci, którzy stoją na zewn. – tzn. – którzy widzą tylko błędy, grzechy i upadłość K-ła, którzy nieustannie go atakują, widząc w nim samo zło – a nie widzą bogactwa i duchowej głębi, którą na przestrzeni dziejów ta Chrystusowa Wspólnota karmi swoich braci i siostry w wierze.
Pięknie to ukazał Bł. Kard. Stefan Wyszyński; „Nie lękajmy się o Kościół, że gdy za bardzo wejdzie w życie ludzkie, to się trochę przybrudzi. To jest Kościół grzeszników i świętych, Kościół pszenicy i kąkolu, Kościół wprawdzie Boży, ale też i ludzki”.
Spodobało się Chrystusowi zbawić ludzi we Wspólnocie Kościoła. Chrystus do tego stopnia ukochał swoich braci i siostry w wierze, że oddał za nich swoje życie na krzyżu i pragnie zbawienia i nawrócenia nawet największych grzeszników. Chrystus kocha nas jako swój Kościół, bo wierzy, że jest to prawdziwa wspólnota przemieniająca każdego człowieka ku dobremu. A skoro tak, to dlaczego nas dziwi a może nawet gorszy to, że niektórzy błądzą
i grzeszą, że pogubili się w życiu – ich tez trzeba na nowo zaprosić i przygarnąć, bo jest dla nich miejsce w tej wspólnocie.
Dziś świątynie są miejscami najczęściej atakowanymi przez ludzi niewierzących, a ludzie wierzący boją się stanąć w obronie wiary i wolności religijnej. Bo prawdziwa Wspólnota Chrystusowego Kościoła powinna być źródłem prawdziwej obrony wiary, moralności i jedności.  Pięknie opisał to św. Ojciec Pio z Pietrelciny: „Tak jak zaprawa trzyma cegły w budowli, tak miłość i posłuszeństwo Bogu jednoczą ludzi w Kościele”.
Pytanie: Czy jest nim naprawdę?! Na pewno nie jest, kiedy ludzie ze sobą są zwaśnieni, kiedy nie potrafią sobie wybaczyć, kiedy się kłócą, obarczają się winą i odpowiedzialnością za zło.  Dom który jest skłócony nie może przetrwać. Małżeństwo, rodzina, wspólnota, która jest skłócona, ulega rozbiciu. W ostatnim czasie doświadczamy w naszej wspólnocie wielu trudnych sytuacji, wielu nieszczęść, chorób, wielu doświadczeń. I to jest budujące, że potrafimy współczuć, że umiemy wspierać się za siebie modlić, kiedy wspieramy siebie nawzajem.
Bo na tym polega prawdziwe braterstwo we wspólnocie, kiedy „jedni drugich brzemiona nosimy” – czyli się wspieramy, pocieszamy, kiedy staramy się w cierpieniu łączyć i jednoczyć ze sobą. Niech dla nas wzorem będzie pierwsza wspólnota Jerozolimska Apostołowie, uczniowie, niewiasty, którzy na czele z Maryją trwali na modlitwie i zostali umocnieni darami Ducha Św. Budujmy tak w naszej parafii, w naszych domach i rodzinach, pamiętając że tylko prawdziwa troska o wspólnotowe dobre i o siebie jest właściwym elementem budowania wspólnotowej jedności Chrystusowego Kościoła. Amen.

Homilia na XXV Niedzielę Zwykłą – 19 września 2021

Pochyleni nad Słowem Pana w Ewangelii słyszymy z ust Jezusa drugą zapowiedź męki i wezwanie do pokory: «Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity, po trzech dniach zmartwychwstanie». Jednak Apostołowie nie zrozumieli tych słów, bali się zapytać Jezusa, ponieważ byli zajęci zupełnie czymś innym.
Jezus to bardzo dobry pedagog i psycholog. Od razu wychwycił problem, dlatego stawia pytanie: «O czym to rozprawialiście w drodze?» Uczniowie pospuszczali głowy i milczeli, ponieważ w drodze posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. Wszyscy mamy skłonność do wywyższania się, wielu szuka wielkości, nawet uczniowie chcą odnieść sukces przy Mistrzu. Jezus dowodzi swej wielkości, kiedy przywołuje do siebie Dwunastu i mówi: «Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich». Aby być na pierwszym miejscu, to najpierw trzeba być na ostatnim miejscu – czyli starać się innym służyć, a nie szukać splendoru i wywyższać się. Prawdziwy uczeń Chrystusa musi się nauczyć nie być egoistą, zadufanym tylko w sobie, ale człowiekiem pełnym miłości do innych. Jesteśmy na progu nowego roku szkolnego.
Św. Paisjusz Hagioryta –  żyjący w latach: 1924-1994 starzec i mnich z Góry Athos, święty Kościoła prawosławnego  w swoich pouczeniach duchowych tak pisze: „Kiedy człowiek przestaje się modlić, oddala się od Boga, i staje się jak wół: pracuje, je i śpi i nic więcej – jak długo może taki człowiek wegetować?!”.
Żyjemy w świecie konsumpcji, tak łatwo w pogoni za sprawami materialnymi, układając sobie komfort życia, zapomnieć o swojej duszy, o głębi życia i o wartościach chrześcijańskich, które są podstawą naszego istnienia. Kiedy pracując nie mamy czasu dla dzieci, współmałżonka, trzeba się po tygodniu pracy zresetować – odstresować, a potem nie ma  i sił i czasu, aby się pomodlić, pójść do kościoła, a jak rodzice nie idą to nie idą też dzieci. Wspominamy czas uciążliwych ograniczeń związanych z Covid – 19, To wszystko nie sprzyjało nauce, wychowaniu ani życiu religijnemu. Długi okres nauki zdalnej, czas lockdownu – zamknięcia – pokazał nam, jak ważny jest osobisty kontakt i spotkanie z nauczycielami i rówieśnikami w szkole, ale także jak ważne jest spotkanie z Bogiem w świątyni.  Ale przecież wszyscy pamiętamy, że wychowanie jest misją  bardzo trudną i wymagającą, zarówno w środowisku parafialnym, jak i szkolnym czy rodzinnym. Każdy z nas przekazujący wiarę powinien zawsze pamiętać Kogo ma głosić, bo tylko wtedy jest wiarygodny, kiedy życiem potwierdza, że wierzy w to, co przekazuje. Poszukując nowych dróg wychowawczych warto sięgać do doświadczenia Bł. Stefana Kardynała Wyszyńskiego, beatyfikowanego w ubiegłą niedzielę. Jego przemyślenia są aktualne w niełatwych czasach. Prymas Tysiąclecia wiedział, jak ważna jest praca z ludźmi młodymi. Dlatego mówił do katechetów i wychowawców: „Musicie mieć w sobie coś z orłów. Serce orle i wzrok orli ku przyszłości. Orły to wolne ptaki, bo szybują wysoko!” Czy my możemy powiedzieć, że swoim przykładem i świadectwem życia pokazujemy dzieciom i młodzieży drogę pozytywnych wzorców i chrześcijańskich wartości?
Czy pamiętamy słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii, który mówi wyraźnie:
„Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał!”
Czy mobilizujemy dzieci i młodzież  do tego, aby uczestniczyli w życiu sakramentalnym, sami dając im świadectwo wiary – przez to że modlimy się, chodzimy na Eucharystię, przystępujemy do spowiedzi  i Komunii Św.?! Pamiętajmy, że rodzice to pierwsi katecheci i nauczyciele wiary, a ich świadectwo życia, płynącego z wiary jest po prostu bezcenne! Jeden z duszpasterzy opowiadał, jak w niedalekich Czechach sakrament chrztu przyjmuje ponad 95% dzieci. Rodzice traktują chrzest jako swoistego rodzaju amulet – ksiądz się pomodli nad dzieckiem, pokropi – poleje wodą święconą i ocali od zła, czarów, uroków – dosłownie tak  myślą – żeby mu się coś złego nie przytrafiło. Jeszcze jakieś 35 – 40% przystąpi do sakramentu I Komunii Św. a bierzmowanie to prawie w ogóle – a w kościołach frekwencja 10 – 15%. Ale nie cieszmy się, bo ta fala jak pandemia zbliża się powoli do nas. W jednej ze szkół rodzice pytają katechetę: „ kto ma nauczyć pacierza dziecko – bo ksiądz wymaga od dzieci w „0” i I klasie, a one nie umieją – za to świetnie posługują się już komórką, tabletem i komputerem. Ile było dyskusji, że to rodzice mają nauczyć, bo są pierwszymi katechetami i nauczycielami wiary.
Opowiadał mi ks. prałat Adam, jak w jednej parafii w 1980 roku, przyszła młoda kobieta i zapytała go, czy jej brat, który przyjechał z Ukrainy, może przyjść ze swoją 8- letnią córką. Kiedy umówili się na spotkanie, ojciec przyprowadził córkę i zapytał, czy ona może przystąpić do I Komunii Św. w Polsce. Stwierdził, że uczy się ze starego katechizmu po polsku. Ksiądz był ciekaw, jak dziecko pytać – gdzie ksiądz otworzy katechizm – tam będzie mówiła po polsku –pozaginane rogi, pożółkłe kartki – widać było, że katechizm był zniszczony i często używany. I rzeczywiście, gdzie kapłan otworzył, ona wszystko umiała. Ojciec z niepokojem spojrzał na księdza i zapytał: „Proszę księdza będzie? Może iść do Komunii?” Ksiądz się uśmiechnął i szczerze powiedział „Żeby nasze dzieciaki tak umiały katechizm jak ona – co ja bym dał! Jeszcze jedno spotkanie odnośnie formuły spowiedzi i może iść – potem próby z dziećmi itd. Ale księdzu nie dawało to spokoju i zapytał ojca: „Kto tak pana córkę pięknie nauczył tego pacierza i katechizmu?” Ojciec zdziwiony popatrzył na księdza i odpowiedział: No jak to kto?! Ja – bo jestem jej ojcem – ja ją uczyłem i pytałem!
Dziś kiedy jest potężny kryzys autorytetów, naprawdę potrzeba wzajemnego zrozumienia i szacunku na linii: Szkoła – Rodzina – Kościół. I nie podważajmy sobie autorytetów, nie podcinajmy tej gałęzi, na której siedzimy, bo będziemy jak baca z dowcipu, który podcinał gałąź,  a przechodzący turysta go ostrzegł: Nie podcinajcie baco gałęzi, na której siedzicie, bo spadniecie… A on dalej ciął i jak spadł z gałęzią na ziemię, to się bardzo zdziwił i powiedział: Prorok czy co?!…
Najgorzej jak wszyscy mają rację i w upartości nikt nie chce ustąpić. Dziś rodzice są przy głosie, nauczyciele i katecheci też mają swoje priorytety i wymagania – ale taka przepychanka niczemu dobremu nie służy. Proszę księdza, czy ja muszę chodzić na te wszystkie spotkania?! Jeżeli są spotkania formacyjne przed I Komunią Św., przed sakramentem bierzmowania, katecheza przedmałżeńska i przedślubna to przecież czemuś  to służy – ma pomóc – skoro jest kurs spawacza, kurs na hydraulika, kurs językowy – to i kurs przedmałżeński czy katecheza przed sakramentem bierzmowania ma nas przygotować do świadomego i godnego przyjęcia sakramentów św. a widzimy, jak wiele problemów już na starcie pojawia się w małżeństwie i rodzinie.
Przypomina mi się fragment z utworu Mikołaja Reja z Nagłowic: „Krótka rozprawa między wójtem, panem a plebanem – wypowiedź chłopa „Wójt wini Pana, Pan wini Księdza a nam biednym zewsząd nędza…” Rodzice winią nauczycieli, nauczyciele rodziców, Kościół wini rodziców, a  rodzice Kościół – a na tym cierpią tylko dzieci i młodzież! Trafną diagnozę podaje w II czytaniu Św. Jakub Apostoł, który pisze, że źródłem niepokojów jest nieład wewnętrzny: „Gdzie zazdrość i żądza sporu, tam też bezład i wszelki występek. Skąd się biorą wojny i skąd kłótnie między wami?/…/ Mądrość zaś jest przede wszystkim skłonna do zgody, ustępliwa, posłuszna, wolna od względów ludzkich i obłudy. Owoc zaś sprawiedliwości sieją ci, którzy zaprowadzają pokój”.
W kończącym się Tygodniu Wychowania prośmy gorąco, aby nasza postawa modlitwy i wzajemnego zrozumienia, poparta świadectwem życia pomogła nam zrozumieć, że wszyscy jako opiekunowie i wychowawcy chcemy tego samego dobra naszych wychowanków.

Panie Jezu, chcę zawsze stać po Twojej stronie, napełnij mnie miłością, abym potrafił służyć innym. Spraw, aby wytrwałość i poświęcenie misji wychowania i nauczania przynosiło mi radość i wewnętrzną satysfakcję oraz owocowało w sercach i umysłach dzieci i ludzi młodych. Amen.

Homilia na Święto Św. Stanisława Kostki – 18 września 2021

«Synu, czemu nam to uczyniłeś? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie».

Pochyleni nad Słowem Pana słyszymy opis niezwykłej sytuacji, kiedy w drodze  powrotnej z pielgrzymki do świątyni, Jezus pozostał w świątyni, a tego nie zauważyli jego rodzice. odnaleźli Jezusa. Po trzech dniach, oddany sprawom Ojca Jezus zostaje znaleziony w świątyni jak zadawał pytania nauczycielom i uczonym w Piśmie. «Czemu Mnie szukaliście? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?» Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział”. Jezus pokazuje, że osoby zjednoczone mocno z Bogiem, święci i błogosławieni za najważniejsze uważają jak Jezus sprawy Ojca – sprawy duchowe i dlatego są niezrozumiani pośród swoich najbliższych. Tak było z patronem dnia – Św. Stanisławem Kostką, który uważany za zdyscyplinowanego syna kasztelana mieszkał wraz ze swoją rodziną w Rostkowie, był drugim synem państwa Kostków. Matka od najmłodszych lat wychowywała Stanisława w posłuszeństwie i pobożności. Gdy chłopiec podrósł rodzice zatrudnili nauczyciela, z którym miał poznawać nieznaną mu wiedzę. W wieku 14 lat wraz ze starszym  bratem i nauczycielem wyjechał do Wiednia, aby pobierać dalsze nauki. Od najmłodszych lat Stanisław chciał zostać zakonnikiem. Jednak jego rodzice, a zwłaszcza ojciec nie wyrażali zgody na to, aby ich syn wiódł życie zakonne. Kiedy we Wiedniu Stanisław nagle zachorował, to w trakcie trwania choroby miał dwa widzenia: w jednym widział św. Barbarę, która przyniosła mu Komunię Św. w towarzystwie Aniołów, a w drugim widział Maryję , która chciała, żeby wstąpił do zakonu jezuitów.
To pragnienie bycia zakonnikiem narastało do tego stopnia, że Stanisław postanowił sprzeciwić się woli swego ojca, sam zaplanował ucieczkę z Wiednia najpierw do Niemiec, a potem do Rzymu aby spełnić swoje wielkie pragnienie i odpowiedzieć na głos powołania. Jego dewizą życiową stały się słowa: „Do wyższych rzeczy jestem stworzony i dla nich pragnę żyć”. Święty Stanisław Kostka  żył i pracował w opinii wielkiej świętości Ta, którą kochał, modlił się do Niej i całe życie Jej służył, zabrała go do nieba, gdzie pragnął być już od najmłodszych lat.
Św. Stanisław jest dla nas wszystkich wzorem jak żyć, aby zdobyć rzeczy wyższe, do których jesteśmy powołani. Starajmy się go naśladować wypełniając przykazanie miłości Boga i bliźniego.
W dalszym fragmencie Ewangelii słyszymy słowa: „Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te sprawy w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi”.
Pan Jezus powraca do Nazaretu, gdzie pełen pokory pracuje i modli się w zaciszu domowym, posłuszny Maryi i Józefowi. Jeśli chcemy odnaleźć Boga w naszej codzienności, bierzmy przykład z Jezusa. Powierzmy swoje życie Maryi, a przez Maryję – Bogu. Duchowo pielgrzymujmy do Nazaretu. Ewangelia zachęca nas, abyśmy odnaleźli naszą własną drogę. Pomoże nam w tym Maryja, bo tajemnica tego miejsca kryje się w Jej sercu. Jej serce rozważa i zachowuje wiele spraw dotyczących zbawienia.

Jezu, proszę o łaski, abym był posłuszny woli Bożej, trwał na modlitwie i sumiennie wykonywał swoją pracę. Święty Stanisławie Kostko, módl się za mną.

Homilia na Święto Podwyższenia Krzyża Świętego – Odpust w Warze – 14 września 2021 r.

„Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”.
Wśród tylu milionów drzew zasadzonych na kuli ziemskiej najważniejsze w historii świata są trzy drzewa: drzewo rajskie, które stało się powodem zguby i grzechu pierworodnego pierwszych ludzi, drzewo – pal na pustyni, który stal się ratunkiem dla ukąszonych Izraelitów i drzewo, na którym ukrzyżowano Jezusa Chrystusa, który dokonał naszego odkupienia. Kiedy na pustyni lud stracił cierpliwość wobec Boga i zaczął szemrać przeciw Mojżeszowi i Aaronowi: „Czemu wyprowadziliście nas z Egiptu, byśmy tu na pustyni pomarli?!”, wtedy Pan zesłał na lud węże o jadzie palącym, tak że wielka liczba Izraelitów zmarła. Mojżesz wstawił się do Boga za ludem. Dlatego Bóg polecił Mojżeszowi: „Sporządź węża i umieść go na wysokim palu; wtedy każdy ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego, zostanie przy życiu”.  I tak jak wąż jadowity stał się przyczyną śmierci, tak wąż z brązu stał się znakiem ocalenia. Pan Jezus nawiązał do tego wydarzenia ze Starego Testamentu, zapowiadając swoją zbawczą misję: „A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne”.
Pochyleni dziś nad Słowem Pańskim zauważamy, że z jednej strony Krzyż jest symbolem bólu, cierpienia i męczeństwa. Bóg nie oszczędził Swojego Umiłowanego Syna i pozwolił Go przybić do Krzyża –  dla nas i za nas.
Ale z drugiej strony krzyż jest znakiem pojednania, pokoju i miłości, znakiem zwycięstwa – w Krzyżu  i na Krzyżu Bóg pokazał najmocniej i najwyraźniej, jak bardzo kocha każdego człowieka. Ludzie budują mosty, kładki –np. piękny most łączący Warę z Siedliskami – po to aby przejść, przejechać na drugi brzeg bez problemu. Możemy śmiało powiedzieć, że Chrystusowy Krzyż jest takim właśnie pomostem, kładką łączącą niebo i ziemię, sprawy boskie ze sprawami ludzkimi, krzyż staje się miejscem pojednania Boga z ludźmi. W rozmowie z Nikodemem Chrystus mówił o sensie swego posłannictwa. Jest nim prawdziwa miłość Boga do człowieka: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”. Cierpienie Zbawiciela ma konkretny cel –Jezus staje się dla każdego z nas Bożym Ratownikiem – wyzwala i ocala nas z sidła i szpon grzechu. Tak więc bez Jezusa krzyż gubi swój  najważniejszy sens – nie byłby narzędziem ocalenia, gdyby na nim nie zawisł Boski Odkupiciel.
Pięknie zauważył to papież Benedykt XVI w swojej homilii, którą wygłosił w czasie pielgrzymki na Cyprze: „Wielu ludzi mogłoby zapytać, dlaczego chrześcijanie czczą narzędzie tortury, znak cierpienia, porażki i upadku. To prawda, że krzyż wyraża wszystkie te rzeczy. Jednakże ze względu na Tego, który został wywyższony na krzyżu dla naszego zbawienia, krzyż ukazuje także ostateczny tryumf Bożej miłości nad całym złem tego świata”.
Zadania i misji, z którą Jezus  przyszedł do człowieka, nie można rozumieć w kategoriach czysto ludzkich. Jego moc bowiem to miłość, a Jego wszechmoc to miłosierdzie! Krzyż to wielkie wyznanie miłości! Ale to również wielki znak zwycięstwa nad grzechem, pychą, egoizmem – bo Jezus z wysokości krzyża spogląda na ziemię i na każdego człowieka z wielką miłością – nie myśli o sobie, ale o tych, którzy potrzebują Jego ofiary i dlatego jest gotów złożyć ją na drzewie krzyża. Od 70 roku po Chrystusie, kiedy  Jerozolima została zdobyta i zburzona przez Rzymian, nastały także ciężkie czasy dla chrześcijan, rozpoczęły się prześladowania wyznawców religii Chrystusa, trwające ponad 250 lat. Paradoks chrześcijaństwa polega na tym, że to, co po ludzku wydaje się być nie do zniesienia, wbrew naturze, mobilizuje do umocnienia wiary i ufności, do niesamowitej determinacji i siły, która płynie właśnie z Chrystusowego Krzyża.
Krzyż, który jako znak przeszedł ogromną ewolucję znaczeniową. Zrozumiał to cesarz Konstantyn, który zobaczył  w błyszczącym krzyżu  napis: „W tym znaku zwyciężysz” i kazał umieścić go na tarczach swoich legionistów, aby odnieść zwycięstwo w walce z Maksencjuszem w 312 roku.
Jednak prawdziwa historia Krzyża Świętego koncentruje się wokół Św. Heleny, matki cesarza Konstantyna. Jak mówią starożytne przekazy, Helena w wieku 80 lat, /ok. 326 roku po Chrystusie/, odbyła pielgrzymkę do Jerozolimy. Jej celem było odnalezienie związanych z Chrystusem pamiątek i odnowienie miejsc świętych w tym mieście. Po przyjeździe Helena nakazała zniszczenie świątyni bogini Wenus, wybudowanej na  miejscu Kalwarii i wszczęcie na nowo poszukiwań krzyża, na którym umarł sam Zbawiciel. Podczas prac prowadzonych  na tym miejscu odkopano trzy krzyże oraz titulus – drewnianą tabliczkę z napisem: „Jezus z Nazaretu, król żydowski”. Ponieważ nie było wiadomo, na którym z tych krzyży umarł Pan Jezus, Helena poleciła aby przynoszono je kolejno do pewnej chorej kobiety która była bliska śmierci. Po dotknięciu dwóch pierwszych kobieta nie odczuwała żadnej poprawy, natomiast po dotknięciu trzeciego kobieta  doznała natychmiastowego uzdrowienia. Oto był podwójny Cud – kobieta wyzdrowiała i odnaleziono Krzyż Święty! Dla uczczenia tego wydarzenia ustanowiono święto, a Helena i cesarz Konstantyn postanowili wznieść na miejscu jego odnalezienia wspaniałą świątynię.
Krzyż stał się znakiem zwycięstwa Chrystusa nad szatanem, śmiercią i grzechem oraz prawdziwym symbolem chrześcijaństwa. Święto Podwyższenia Krzyża przypomina, iż uczeń Chrystusa powinien przyjąć na serio naukę Boskiego Mistrza, by przez krzyż dojść do chwały nieba. Będzie to trudne, jeśli krzyż stanie się jednym z wielu dekoracyjnych symboli, albo zostanie gdzieś w szufladzie, bo nie pasuje do nowoczesnego designu – wystroju wnętrza. Nasz stosunek do krzyża przedstawia również, na ile nasze świadectwo wiary jest autentyczne w świecie, w którym na co dzień żyjemy.
W tym znaku zwyciężysz!” – to jest również przesłanie skierowane do nas. Tak mówi Bóg do nas,  ludzi wierzących do nas, Polaków. Nasza Ojczyzna stała zawsze pod tym Znakiem –  pod Krzyżem. I jeśli wiernie stała – to zawsze zwyciężała.
Ale to także „znak, któremu sprzeciwiać się będą”. I sprzeciwiają się temu  krzyżowi nie tylko na świecie, w Europie, ale także w naszej Ojczyźnie. To bardzo boli tych, którzy są przywiązani do krzyża. Bo przecież znak krzyża nie godzi w żadne uczucia religijne, nikomu tak naprawdę nie powinien przeszkadzać, od tysiącleci jest wkomponowany w polski krajobraz: stojący przy drogach, na wieżach kościołów, w kapliczkach i wielu innych miejscach, wiszący w szkołach, w zakładach pracy. To nie tylko symbol religijny, ale to znak wierności pewnym zasadom, to znak zjednoczenia i pojednania między ludźmi, to znak gotowości do składania ofiary i poświęcenia samego siebie dla innych, to znak tożsamości narodowej. Bo pod tym krzyżem jednoczyli się wierzący i niewierzący i walczyli o wyzwolenie i niepodległość Ojczyzny. Dzisiejsi spadkobiercy daru wolności, zapomnieli o wartości tego znaku i  w duchu unijnej wolności chcą ten znak wymazać, zapomnieli o słowach poety, że: „Tylko pod tym Krzyżem,  tylko pod tym znakiem, Polska jest Polską, a Polak Polakiem”.
Jest jeszcze jedna, ważna  lekcja, płynąca z dzisiejszej uroczystości – Krzyż to także znak pojednania, przebaczenia i miłosierdzia. Dziś chcemy się uczyć tej najtrudniejszej sztuki – wzajemnego zrozumienia, dialogu i porozumienia, sztuki cierpliwości, wzajemnego poszanowania  – nie ważne co nas dzieli ważne, kto nas łączy”– a łączy nas Jezus Chrystus, który z miłości do nas dal się przybić do krzyża.
To On z krzyża woła: „Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą co czynią” – nie myśli o sobie, ale umiera za wszystkich bez wyjątku – aby wszyscy stali się uczestnikami zbawienia.
Zrozumiał to Prymas Tysiąclecia – od ostatniej niedzieli Błogosławiony Stefan Kardynał Wyszyński. Został internowany na trzy długie lata: najpierw w Rywałdzie, Stoczku Warmińskim, w Prudniku, a na końcu w  Komańczy.
W tym trudnym dla niego okresie, z powodu własnej choroby i choroby ojca, Prymas nie załamał się. W więzieniu powstały dwa największe dzieła: Jasnogórskie Śluby Narodu i Wielka Nowenna przed Tysiącleciem Chrztu Polski.
Skąd Prymas czerpał do tego siły? Ten zwykły człowiek otwarty na potrzeby innych, całkowicie zjednoczony z Bogiem, był niezwykły swoją wiarą, swoim zaufaniem Chrystusowi i Matce Najświętszej. Był niezwykły swą miłością przebaczającą każdemu, nawet tym, którzy go uwięzili. Mimo doznanych krzywd – jak sam mówił – nie miał wrogów. Najpełniej dają odpowiedź jego „Więzienne zapiski”.
Pod datą 14 września 1955 roku prymas zapisał takie oto przemyślenia:
„Ojcze odpuść im…” Wołanie z krzyża przynagla /…/cały swój stosunek do nieprzyjaciół i prześladowców wypowiedział w modlitwie do Ojca. Pamiętał, że umiera i za nich. Czyż mógł im zamknąć drogę do owoców Odkupienia?! Czyż może być inny stosunek kapłana do prześladowców? Wszak czynić mamy na wzór Pasterza pasterzy! Zresztą ci ludzie zazwyczaj „nie wiedzą, co czynią”. Brak im wiary w Boga, brak rozeznania zła i dobra, nie znają Ewangelii, nie wiedzą, czym właściwie jest Kościół, mają jak najbardziej błędne pojęcie o zadaniu i życiu kapłanów pełni są uprzedzeń,  pełni gniewu, ducha odwetu, słabości i złych skłonności. W takich kajdanach trudno zachowywać się po ludzku! Czy moje czyny byłyby lepsze, gdybym żył bez wiary, bez pomocy łaski, bez zasad moralności chrześcijańskiej?!”
Zauważmy, że dziś te słowa – zapisane 66 lat temu, nie straciły nic z aktualności, a w dzisiejszych czasach  nie tylko dotyczą nieprzyjaciół Krzyża i Kościoła, ale także tych, którzy pogubili się na swoich drogach życiowych.
I może warto idąc za przykładem Prymasa pomodlić się za nieprzyjaciół krzyża, aby potrafili uszanować i zrozumieć tych, którzy w tym znaku widzą jedyne ocalenie dla świata!
Wpatrzeni w Chrystusowy krzyż, spróbujmy postawić sobie kilka ważnych i zarazem trudnych pytań: Kim jest dla mnie  Jezus – ten, który z krzyża wyciąga do nas kochające ramiona?  Czy jest  całym sensem mojego życia, a może jest dla mnie przeszkodą, bo kiedy o nim myślę, mam wyrzuty sumienia. Kim jest Jezus ukrzyżowany dla mnie, bez względu na to kim jestem:  mężem, żoną, córką, synem, babcią dziadkiem, uczniem, nauczycielem, kapłanem, siostrą zakonną, dzieckiem kimś starszym. Jeżeli naprawdę wierzę, to ta wiara przekłada się na sposób mego myślenia, postępowania, na styl mojego życia.
Moi Drodzy! Bogu nie chodzi tylko o to, żebyś był kiedyś religijny. Bogu chodzi o twoje serce, Bóg Ciebie kocha – dał tego dowód na krzyżu. Bóg pragnie nawiązać z tobą przyjacielską więź. W przyjaźni spotykamy się z drugą osobą, bez względu na to, czy mamy interes czy nie. W przyjaźni mamy dla siebie czas, w przyjaźni jesteśmy gotowi do prawdziwych poświęceń i pełnego zaufania wobec drugiej osoby. Bo prawdziwy przyjaciel to ten, na którego możemy liczyć w każdej sytuacji – „prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie!”.
I Jezus chce takiej relacji, Jezus chce Ci błogosławić. Pójść za Chrystusem, to nieść krzyż – swoich codziennych obowiązków, zadań, krzyż powołania, krzyż nauki, pracy, krzyż który często trzeba nieść w samotności. Ale kiedy słyszymy słowa Jezusa: „Jeśli kto chce iść za mną,  niech weźmie swój krzyż i niech mnie naśladuje”. Bo bycie autentycznym chrześcijaninem w tym zawirowanym świecie nie jest łatwe Wielu będzie nas próbowało odwieść z tej drogi. Wielu będzie nas kusiło, że są inne czasy, że nie da się tak żyć, zachowując bezwzględnie naukę Chrystusową Ale bez względu na to, ile  nas to będzie kosztowało – Zapamiętajmy słowa Boskiego Mistrza: „Kto wytrwa do końca ten będzie zbawiony”.
Jak Św. Helena szukajmy Chrystusowego krzyża, a kiedy go na nowo odkryjemy i wywyższymy w naszym życiu, bądźmy mu wdzięczni za dar zbawienia i wierni do końca naszego życia. Pod krzyżem stańmy się prawdziwymi świadkami, wiary, przebaczenia, miłości i pokoju. W to dzisiejsze Święto rozbudźmy w sobie na nowo wielki szacunek i żarliwą miłość do krzyża, który jest narzędziem łaski Bożej i źródłem duchowego umocnienia.
Panie Jezu, Twój krzyż wydaje się pogardą i poniżeniem, a jednak jest znakiem największej miłości, na którą stać człowieka. Pozwól mi zrozumieć wymiar krzyża w moim życiu i wywyższać go tak, abym mógł wydawać owoce miłości do Ciebie, do drugiego człowieka i do siebie samego. Amen.