Przy drodze z Jerycha do Jerozolimy, którą pątnicy zdążają do miasta świętego, siedzi żebrak, ślepy Bartymeusz.
Tutaj, na szlaku pielgrzymim, gdzie codziennie przechodzi tak wielu pątników, ma swoje stale żebracze stanowisko, z którego wyciąga rękę z prośbą o jałmużnę.
Dziś wśród pielgrzymów jest Jezus, Prorok i Cudotwórca z Nazaretu.
Ślepiec wie o tym i głośno woła:
Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!
Ta scena jest obrazem sytuacji niejednego, niejednej z nas.
Jak ślepy Bartymeusz siedzimy przy drodze życia i w różnych potrzebach wołamy:
Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!
Przywróć zdrowie!
Ratuj syna, męża pijaka!
Spraw, by moje dziecko znalazło pracę!
Zachowaj rozpadające się małżeństwo mojego dziecka!
Uchroń od narkotyków kochanego wnuczka, wnuczkę.
I inne.
Jak długo trzeba krzyczeć, żeby Bóg usłyszał?
Dlaczego w ogóle trzeba do Niego krzyczeć?
Pomyśl:
A może On chce, byśmy w tym krzyku wypowiedzieli nie tylko całą naszą bezsilność, ale i całą naszą w Nim pokładaną nadzieję?
Całego siebie?
Byśmy uświadomili sobie, że nie pozostało nam nic innego, jak tylko prosić?
I nie wstydźmy się tego wołania o ratunek.
Jezus każe wezwać Bartymeusza.
Zapamiętaj:
On zawsze słyszy wołającego o pomoc człowieka i zaprosi go do siebie.
Kto pragnie cudu, musi zrobić krok ku cudotwórcy.
Kto chce być uleczony, musi podejść do lekarza.
Bartymeusz podchodzi.
Co chcesz, abym ci uczynił?
Czyżby nie wiedział?
Czyżby sądził, że żebrak przyszedł po jałmużnę?
Bóg wie, po co przed Nim stajemy.
Jeżeli jednak chce, byśmy szczegółowo formułowali nasze prośby w modlitwie, to po to, aby człowiek z wielu potrzeb, które go gnębią, by z wielu rzeczy, które są mu potrzebne, wybrał jedną, tę dla siebie najistotniejszą i jedynie ważną.
Jak Bartymeusz:
Rabbuni, żebym przejrzał!
Idź, twoja wiara cię uzdrowiła.
Od ślepca uczmy się ufnej modlitwy.