25 Niedziela zwykła – 20 września 2015

„Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity po trzech dniach zmartwychwstanie”. Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać”.

Jezus, przebywając z uczniami, przekazywał im wiele informacji. Niektóre były dla nich niezrozumiałe, jak na przykład ta o śmierci i zmartwychwstaniu. Żyjemy w świecie masowej komunikacji społecznej. Każdego dnia jesteśmy zasypywani ogromną ilością informacji. Część z nich jesteśmy w stanie zapamiętać, innych nie rozumiemy, jeszcze inne przechodzą obok nas niezauważone. Kościół, wykorzystując środki społecznego przekazu, pragnie dotrzeć z Dobrą Nowiną do jak najszerszego kręgu osób. Nie wiemy, czy wszyscy oni przyjmą orędzie o zbawieniu Nie zniechęcajmy się jednak i pamiętajmy, że słowo jest jak ziarno gorczycy, raz rzucone wzrasta powoli.
Uczniowie dopiero po czasie zrozumieli to, co do nich mówił Jezus. Ale w tym momencie, kiedy Jezus zdradził im tajemnicę jego bolesnej przyszłości, oni egoistycznie pomyśleli, ale o swojej przyszłości.
Dlatego Jezus pyta ich: „O czym to rozmawialiście w drodze? Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy”.
Nawet się nie zasmucili, nie przerazili. Jezus przyłapuje ich na sporach o pierwszeństwo między nimi.
Oni zwyczajnie kłócą się między sobą o to, kto z nich jest najważniejszy. Dla nich ważne jest, jakie pozycje zajmą w Jego przyszłym królestwie. Już się spierają o pierwsze miejsca. Już dzielą posady i stołki.

Ewangelista Marek, obnażając bezlitośnie słabości Apostołów, porusza dziś i nasze serca; ukazał problem, który dotyka także współczesnych ludzi. Tacy jesteśmy. Ambicję mamy we krwi.
I nie ma w tym nic złego, jeśli są to zdrowe zasady naszego rozwoju – uczymy się, kształcimy, pracujemy, rozwijamy się, awansujemy itp. Ale w momencie kiedy do głosu dochodzi pycha, kiedy ktoś chce być ważniejszy od innych, kiedy pojawiają się wygórowane ambicje – wtedy nie jest to zdrowe i właściwe.
Jezus poucza, co tak naprawdę powinno charakteryzować władzę, by była zgodna z duchem Jego Ewangelii.
Dla uzmysłowienia tego Jezus sięga po twarde słowo: Służba. Za czasów Jezusa to słowo nie było popularne – pachniało potem i krwią. Służyli niewolnicy, którzy nie mieli żadnych praw. Nie broniły ich przepisy czy ustawy,
nie chroniły ich związki zawodowe. Pięknie to ukazał Władysław Reymont, laureat nagrody Nobla, w powieści „Chłopi” /ekranizowanej i ostatnio emitowanej w telewizji/, opisując trudne i tragiczne losy parobka Kuby, który był w pełni uzależniony od swego gospodarza Boryny. Starsi zapewne pamiętają ze swego dzieciństwa, jaka była pozycja społeczna służącej czy parobka na wsi. Żadna pozycja. Najniższy status. Tak naprawdę mógł liczyć tylko na łaskę i dobre serce swego pana.
Tymczasem Jezus tym, którzy sięgają po pierwsze miejsca, a chcą pozostać Jego uczniami, każe władzę przekuć w postawę pokornej służby. I żeby nie było wątpliwości, wokół czego ta służba ma się koncentrować, Jezus stawia pośrodku dziecko i objąwszy je ramionami, mówi: „Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał”.
Dzieci są dla nas radością i nadzieją, oczkiem w głowie dla rodziców, a zwłaszcza dla dziadków.
Cieszymy się z ich obecności w naszym życiu. Każde dziecko ożywia dom i rodzinę, w którym się znajduje.
I dlatego Pan Jezus, tuląc do serca umorusanego malca, chciał ludziom dorosłym, wysoko stojącym, przypomnieć o obowiązku służenia. Dziecko jest symbolem tych najbiedniejszych, bezbronnych, najsłabszych, pozbawionych praw, zdanych na łaskę lub niełaskę innych. Każdy kto chce sprawować jakąkolwiek funkcję, władzę, ale jest chrześcijaninem i chrześcijaninem pragnie pozostać, powinien mieć świadomość odpowiedzialności swoich czynów przed Bogiem i ludźmi. Wie, że nie idzie ku własnej wygodzie i przyjemności, ale dobrowolnie bierze na siebie służbę, która postawi go całego – jego ręce, jego nogi, jego serce, jego czas – do dyspozycji innych ludzi. Święty Jan XXIII, „Papież dobroci” mówił: „Można być świętym z pastorałem w ręku, ale równie dobrze można nim zostać mając w ręku miotłę”. Głęboka prawda i tak dobitnie wyłożona. Pamiętajmy: Nie prestiż społeczny, ale przydatność naszej posługi dla drugich – to jest najważniejsze w życiu każdego człowieka. Im wyżej wstępujesz, tym większe musisz mieć serce, tym bardziej szeroko dla wszystkich otwarte ramiona, tym czujniejszą świadomość ludzkich potrzeb, tym większą gotowość poświęcenia siebie dla drugich. Jednak niektórzy nie rozumieją do końca. Dziś wiele osób ma tzw. politykę roszczeniową – mają mi to dać i zapewnić, bo mnie się to należy – i nie ważne jakim kosztem, ważne żebym z tego skorzystał /pracując w miejscowości turystycznej, widziałem taką postawę często wśród turystów/.
To działa w dwie strony – nie tylko biorę, ale sam daję z siebie. Wszyscy mamy starać się służyć innym i być dla nich użytecznymi, choćby nas to kosztowało. Wzajemna służba. Ja służę komuś – ktoś mnie. I takie jest nasze powołanie. Bo służyć to znaczy królować; a królować to znaczy służyć! – zamiennie działają te słowa.
Czasem trzeba zrozumieć drugiego człowieka, że ma trudny dzień, że jest zmęczony, że wszyscy od niego czegoś oczekują, a on jest w danym momencie sam; ale prędzej czy później Bóg da mu znak, że zrozumie, kim jest i co ma czynić. Jezus w tej służbie stawia za wzór samego siebie, mówiąc: „Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać życie na okup za wielu”.
Jezus nie wypowiadał słów bez pokrycia. Bo to, co głosił, dokumentował czynem, życiem. Droga służby ludziom zaprowadziła Jezusa aż na krzyż.
I jeśli my chcemy naprawdę być chrześcijanami, nie tylko z nazwy, musimy potwierdzić to życiem i służbą dla drugich. Tak, jak czynił to Jezus.
Warto też, żebyśmy wiedzieli, że przełożony, odpowiadający za daną grupę społeczną, a także każdy odpowiedzialny za swój dom, głowa rodziny, niesie często, każdego dnia potrójny krzyż:
krzyż Mojżesza – często krzyż cierpienia w samotności, podejmowania trudnych decyzji i niezrozumienia przez innych, nawet przez najbliższych;
krzyż Piotra – świadomość swoich słabości i niedoskonałości przed Bogiem, który go wybrał;
krzyż samego Jezusa – zmagania z bólem i cierpieniem, ze słabościami a także z pogardą, złością i wyszydzeniem przez innych /nie łudźmy się i nie czarujmy– nigdy nie ma tak żeby, ktoś był lubiany i akceptowany przez 100 % ludzi/.
Bo nasze życie o tyle ma sens, o ile służy drugim. Jestem wielki wtedy, jeśli umiem służyć innym. Jeśli jestem im użyteczny i potrzebny. I to powinna być wspaniała nagroda i podziękowanie, że swoim doświadczeniem, wiedzą i kompetencją pomogłem, a tak naprawdę posłużyłem drugiemu człowiekowi!
Na zakończenie tego rozważania, prośmy gorąco w naszej modlitwie:
Panie który nie przyszedłeś aby Ci służono, lecz aby służyć naucz nas postawy służenia naszym braciom i siostrom. Spraw abyśmy odkrywali w sobie na nowo to powołanie. Naucz nas, abyśmy byli otwarci i wrażliwi na potrzeby innych, ciesząc się z tego, że mogliśmy być użyteczni dla innych. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen.