Homilia na XXX Niedzielę zwykłą – 29 października 2017

„Jezus… w świątyni napotkał siedzących za stołami bankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie”.
Świątynia dla Żydów była piękną i okazałą budowlą, symbolizują obecność Boga. W niej odbywały się obrzędy kultu. Każdy wyznawca judaizmu miał obowiązek przynajmniej raz w roku przybyć do świątyni.
Na uroczyste świętowanie Paschy chodził również Jezus, gdy był jeszcze dzieckiem, ze swoją Matka Maryją i opiekunem Józefem.
„Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni …”
Czy Chrystus miał rzeczywiście prawo wyrzucić ze świątyni przebywających tam Żydów?
Jezus wierny żydowskiej tradycji, aprobował świątynne praktyki i sam w nich uczestniczył, dlatego kontynuował pielgrzymowanie wraz ze swoimi uczniami. Niejednokrotnie, osobiście w niej nauczał i modlił się, a lud słuchał go z największym skupieniem. Jako ten, który często do niej pielgrzymował, miał prawo domagać się, aby świątynię otoczono należytym szacunkiem. Stwierdził, że nic się nie zmieniło od lat. I dlatego postanowił „oczyścić” świątynię z tego bezprawia i niegodziwości.
„Do tych, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska”. Był Synem Boga i „dlatego gorliwość o dom Pana rozpaliła go”. Targowisko to gwar, nawoływanie kupujących, reklamowanie swoich towarów, kakofonia dźwięków, harmider, który jest wpisany w to miejsce handlu i obrotu towarami. Świątynia to miejsce, gdzie obwiązują inne zasady – Sacrum – czyli miejsce wyciszenia, skupienia i modlitwy. Nie można jednego połączyć z drugim – nie można gwaru i harmideru targowiska, który jest profanum, połączyć z ciszą i kontemplacją, która jest sacrum. Niestety ale zauważam z ubolewaniem, że tak dzieje się 2000 lat po Chrystusie! Nic ta Ewangelia nie straciła na aktualności!
kościół pisany z małej litery – to świątynia budynek, miejsce kultu – dziś szczególnie dziękujemy Bogu za dar naszej świątyni, w której przebywamy. Kościół pisany z dużej litery to wspólnota ludzi, których łączy jedna wiara i jeden chrzest. My jesteśmy tym żywym Kościołem, który gromadzi się w kościele materialnym na wspólnotowej modlitwie przed Panem.
Postawmy sobie zasadnicze pytanie: czy gdyby dziś Jezus przyszedł do naszej świątyni, przyglądnąłby się naszemu uczestnictwu we Mszy Św., to czy spotkałaby nas nagroda, czy wyrzucenie ze świątyni?! Wtedy, gdy nie potrafimy należycie się zachować, kiedy rozmawiamy i przeszkadzamy innym w skupieniu, kiedy dzwonią telefony, a my nie jesteśmy w stanie ich wyłączyć, kiedy zapominamy, że kościół to nie plaża i obowiązuje wewnątrz świątyni strój bardziej godny niż swobodny, kiedy nie zawsze zwracamy uwagę czy też nie panujemy nad zachowaniem naszych dzieci i młodzieży.
Dziś niestety coraz częściej z ust ludzi słychać hasło: Bóg tak, Chrystus tak, Kościół nie!
Jestem wierzący, ale nie praktykujący – to tak samo jakby ktoś powiedział – jestem żyjący, ale nie oddychający!

Czy powodem takiego patrzenia i zrażania się innych ludzi do Wspólnoty Kościoła nie jest postawa tych, którzy do niego należą; czy nie jest to czasem powód, że wielu ludzi odchodzi z kościoła?!
Wspólnota Chrystusowego Kościoła powinna być źródłem prawdziwej jedności. Czy jest nim naprawdę?! Na pewno nie jest nim, kiedy ludzie ze sobą są zwaśnieni, kiedy nie potrafią sobie przebaczyć, kiedy się kłócą, procesują, kiedy na siebie donoszą, kiedy ciągle obrzucają siebie epitetami i inwektywami.  To nie jest postawa budowania wspólnotowej jedności Kościoła. Dom, który jest skłócony nie może przetrwać. Wspólnota, która jest skłócona, ulega rozbiciu. Małżeństwo, rodzina, która jest wewnętrznie skłócona, ulega rozłamowi, rozpadowi. Spodobało się Chrystusowi zbawić ludzi we Wspólnocie Kościoła. Chrystus do tego stopnia ukochał swoich braci i siostry w wierze, że nie waha się utożsamiać z Kościołem. Chrystus kocha nas jako swój Kościół, bo wierzy, że jest to prawdziwa wspólnota przemieniająca każdego człowieka ku dobremu. Kościół to wspólnota wspólnot. Ale nie możemy zapominać, że każde spotkanie formacyjne nie jest spotkaniem towarzyskim – grupą wzajemnej adoracji. Nie jest miejscem plotek, obmów, hipokryzji i dwulicowości Nie jest miejscem rozbijania jedności, niszczeniem ducha wspólnotowego. Nie jest miejscem rządzenia, uprawiania polityki roszczeniowej, decydowania bez wiedzy pasterzy o sprawach Kościoła.
Papież Franciszek zapisał na Twitterze taką oto myśl:
„Istnieje tendencja stawianie siebie i naszych osobistych ambicji na pierwszym miejscu.
To bardzo ludzkie, ale nie chrześcijańskie! Podział  i rozłam we wspólnocie chrześcijańskiej jest ciężkim grzechem, jest dziełem samego diabła!”
Czym zatem powinna być  prawdziwa Wspólnota Kościoła Chrystusowego dla każdego wierzącego:
– MIEJSCEM WZROSTU WIARY – przekazujemy doświadczenie wiary naszym najmłodszym –
rodzice dzieciom, starsze rodzeństwo młodszemu rodzeństwu, dziadkowie wnukom, kapłani, nauczyciele, wychowawcy, katecheci swoim wychowankom;
MIEJSCEM  UMOCNIENIA  W  WIERZE – wzajemnie się umacniamy i mobilizujemy w
wierności Bogu, w zaangażowaniu religijnym, przez świadectwo życia – jesteśmy za siebie odpowiedzialni przed Bogiem w kwestii wiary;
MIEJSCEM POWRACANIA DO ŹRÓDŁA WIARY – kiedy upadniemy, mamy zawsze   możliwość powrotu, drzwi Wspólnoty Kościoła nie są zamknięte, zawsze łatwiej we wspólnocie na nowo się  odrodzić i znaleźć ten prawdziwy pion życia.
Trwali oni w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwie.
Ci wszyscy, co uwierzyli, przebywali razem i wszystko mieli wspólne. Wielbili Boga, a cały lud odnosił się do nich życzliwie. Pan zaś przymnażał im codziennie tych, którzy dostępowali zbawienia”.

Niech dla nas wzorem będzie pierwsza wspólnota Jerozolimska Apostołowie, uczniowie, niewiasty, którzy na czele z Maryją trwali na modlitwie i zostali umocnieni darami Ducha Św. Budujmy tak w naszej parafii, w naszych domach i rodzinach, pamiętając, że tylko prawdziwa miłość jest właściwym elementem budowania wspólnotowej jedności chrystusowego Kościoła. Amen.

Homilia na XXVIII Niedzielę zwykłą – 15 października 2017

„Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych”.

Dzisiejsza Ewangelia opisuje piękną przypowieść o zaproszonych na ucztę
Na ogół lubimy chodzić na przyjęcia i przebywać z rodziną czy znajomymi przy stole.
W ten sposób świętujemy różne okazje, wyrażając swą radość i zadowolenie z tego, że zostaliśmy przez innych wyróżnieni i zaproszeni.
Tymczasem Jezus, przedstawia nam niecodzienną sytuację trudną dla króla, który wyprawia ucztę weselną swojemu synowi. „Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść”. Król i jego syn zostali zlekceważeni przez zaproszonych na ucztę, którzy nie odczytali tego jako wyróżnienie czy prestiż. „Lecz oni zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa; a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy ich, pozabijali”.
Czasem podchodzimy do tego podobnie – z tym opłaca się trzymać, to skoro zaprasza, warto pójść. Innym razem takie zaproszenie trzeba potraktować jak spotkanie biznesowe, które niesie za sobą jakieś niewymierne korzyści.
Jednak zaproszenie przyjęte od osoby, która czyni to bez żadnych korzyści bez tego, aby się pokazać i pochwalić przed innymi, ale z potrzeby serca – jest prawdziwym darem dla tego, który przyjmuje zaproszenie. /Przykład Św. Jana Pawła II, który przyjął zaproszenie prostego wieśniaka mieszkającego na skraju lasu/.
Przez łaskę chrztu otrzymaliśmy nieustające zaproszenie na tę wspaniałą ucztę, jaką jest Eucharystia. Co tak naprawdę my robimy z tym zaproszeniem? Czy na Eucharystii radujemy się
z Bożego zbawienia, czy może je odrzucamy jak zaproszeni na ucztę z dzisiejszej Ewangelii, mając tysiące wymówek, usprawiedliwień i wytłumaczeń, dlaczego nie możemy być na Mszy Św.?
 „Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić”. Król zareagował impulsywnie – unosząc się gniewem. Bóg, który jest naszym Panem i Królem nie jest taki. Nie kara nas ogniem i siarką za nasze niewierności. Bóg wysyła nam nieustannie zaproszenie, bo jednak ma nadzieję, że kiedyś powrócimy i skorzystamy z tego daru.
„Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie”. Troska króla z Ewangelii sprawiła, że krąg zaproszonych na ucztę stał się szerszy, sięgając aż po „złych i dobrych”. Finałowa scena pokazuje, że trzeba być lepszym niż wówczas, gdy było się jeszcze na zewnątrz. Słowo Boże podaje jednak pewien warunek, aby mieć zapewnione na niej miejsce.
Król wyrzuca z uczty weselnej człowieka, który nie był właściwie ubrany:
Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego?”
Strojem weselnym” jest wiara wyrażająca się w dobrych uczynkach. Jej brak powoduje bolesne wyrzucenie na zewnątrz.
Pamiętajmy o tym, że jakkolwiek daleko od Boga zaprowadziłyby nas „rozstajne drogi” grzechu, to każdy z nas ma zaproszenie i wyznaczone miejsce na ową ucztę – tu na Eucharystii i tam w niebie. Ów wspaniały Król, czyli Bóg – nasz Ojciec, wciąż nas zaprasza i oczekuje, chcąc hojnie zaspokoić każdą naszą potrzebę, dzięki czemu naprawdę niczego nam nie braknie.
Jeżeli nawet przyszliśmy bez „stroju weselnego”, to jeszcze nic straconego. Brud naszych duchowych szat możemy oczyścić i wybielić w sakramencie pokuty i pojednania. Ale pamiętajmy, że tylko sakrament pokuty daje nam taką możliwość korzystania w pełni z uczty eucharystycznej. Prośmy dziś Chrystusa, aby pomógł nam otworzyć się na dar przeżywania Najświętszej Eucharystii.
Nie gardźmy Boża Miłością, bo najbardziej naszego Ojca w niebie boli to, jak go lekceważymy. Nie lekceważmy Bożej miłości i zawsze przyjmujmy z radością jego zaproszenie:
Panie Jezu, tyle razy wzgardziłem Twoją miłością, Twoim zaproszeniem. Tyle razy przybyłem niechętnie lub byłem nieprzygotowany, a wszystko dlatego, że nie zauważam ogromu Twojej miłości. Przebacz mi, Panie. Spraw, abym na nowo zrozumiał, że każdy udział w niedzielnej Eucharystii jest odpowiedzią na Twoje zaproszenie i wyrazem mojej wierności i gorliwości. Amen.

Homilia na XXIV Niedzielę zwykłą – 17 września 2017

„Panie, ile razy mam przebaczać, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy?”.
Ewangelia kolejny raz nas zaskakuje… Jest ona czasami trudna czasami jest bardzo trudna i wymagająca – także ten dzisiejszy fragment, mówiący o sztuce przebaczania.
To nie jest łatwa postawa, szczególnie wtedy kiedy ktoś komuś wyrządził wielką krzywdę, kiedy pozostaje w sercu żal, ale czy jako ludzie wierzący mamy w tym stanie trwać i nic nie robić?!
Opowiadała mi moja babcia – emerytowana nauczycielka, że w czasie okupacji, kiedy pracowała na terenach obecnej Ukrainy  w polskiej szkole, na katechezę konno przyjeżdżał do szkoły polski ksiądz. Po katechezie wstępował na śniadanie czy kawę.
Kiedy pojawiała się w drzwiach mieszkająca po sąsiedzku ukraińska nauczycielka, ksiądz często bardzo szybko żegnał się i wychodził. Na pytanie mojej babci, dlaczego ks. wychodzi, odpowiedział: Ja nie mam nic do tej nauczycielki, ale moich rodziców zabili mi jej rodacy – mam wielki żal, z którym nie mogę się uporać!”
Jezus mu odrzekł: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy”.
Siedemdziesiąt siedem to symbol nieskończoności także w przebaczaniu i darowaniu win.
Dzisiaj słyszymy, że mamy wybaczać siedemdziesiąt siedem razy, to znaczy zawsze.
Skoro mamy zawsze przebaczać, a modląc się o przebaczenie, sami nie przebaczamy, to tak naprawdę nie chcemy do końca, aby Bóg nam przebaczył i w ten sposób sami czynimy się niegodnymi przebaczenia.
W dzienniku Karoliny Lanckorońskiej jest taki fragment, w którym autorka w czasie II wojny światowej zwróciła się do swojego spowiednika z problemem. Nie była w stanie odmawiać modlitwy: Ojcze nasz…, ponieważ nie umiała przebaczyć najeźdźcom hitlerowskim. Mądry spowiednik powiedział jej, że skoro nie potrafi, to lepiej niech jej przez jakiś czas nie odmawia. Ale zachęcił ją do modlitwy o łaskę przebaczenia oprawcom, aby to się zmieniło.
Skoro nasze serce nie wybacza, to nie możemy wymawiać tych słów. Ale nie możemy tak z tym zostać, bo to jest niebezpieczny stan, w którym szatan pragnie zasiać w nas ziarno nienawiści, zemsty i odwetu za popełnione wobec nas zło. Trzeba szukać pomocy u Boga i prosić o dar uzdrowienia złych wspomnień /czasem nawet z dzieciństwa/ i o łaskę przebaczenia.
W tym roku minęła już 16 rocznica tragicznego zamachu terrorystycznego na World Trade Center w Nowym Jorku, do którego doszło 11 września 2001 r. Po zamachu mówiono o zbrojnym odwecie, o nienawiści wobec terrorystów, padło wiele rozpaczliwych i bolesnych słów. Na nowo o tych wydarzeniach zaczęto mówić na skutek niecodziennego znaleziska.
Otóż w trakcie prowadzonych przez strażaków prac, odnaleziono egzemplarz Biblii, który pod wpływem bardzo wysokiej temperatury, spowodowanej wybuchem użytych do zamachu samolotów, został dosłownie wtopiony w bryłę stali, łącząc się z nią w sposób nierozerwalny.
Co ciekawe, znaleziona przez nowojorskiego strażaka święta księga była otwarta na kartach, na których opisane zostało Kazanie na Górze. Strażak przekazał znalezisko fotografowi, który robił wówczas dokumentację z miejsca tragedii. Fotograf był równie przejęty, odbierając od strażaka stalową bryłę z uwięzioną w niej księgą.
Jego zdumienie sięgnęło zenitu, kiedy przeczytał fragment, na którym otworzyła się Święta Księga: „Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi!”
Nietypowy eksponat, umieszczony w Narodowym Muzeum Pamięci, obejrzało dokładnie setki tysięcy ludzi, a wśród nich także papież Franciszek. Dlaczego właśnie na tych słowach, a nie na innych otwarła się Święta Księga – dziś doskonale wiemy i rozumiemy, dlaczego?
Te słowa o przebaczeniu nieprzypadkowo padają dziś, 17 września br., kiedy przeżywamy 78 rocznicę ekspansji ZSRR na Polskę. Mamy znać i pamiętać naszą historię, ale nie możemy żyć ciągle przeszłością w duchu nienawiści za listę wyrządzonych krzywd.
Bo tak naprawdę jad nienawiści i zemsty za wyrządzone zło niszczy tych, którzy w nim trwają, destabilizuje – czyli rozbija ich życie duchowe, rodzinne i społeczne. Niszczy od środka człowieka, który nie potrafi wybaczyć i odciąć się raz na zawsze od wyrządzonej krzywdy.
Te słowa zawarte w Biblii podobnie jak ostatnie słowa Jezusa, płynące z krzyża: „Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą co czynią” – są piękną i jakże ważną lekcją, płynącą do nas od samego Boga. Dziś chcemy się uczyć tej najtrudniejszej sztuki – wzajemnego zrozumienia, dialogu i porozumienia, kiedy świat, Europa i nasza Ojczyzna jest podzielona – ta polaryzacja niszczy ludzi! Dramat polega na tym, że niektórzy ludzie z powodu podziałów politycznych np. w USA czy w Polsce przestali ze sobą rozmawiać, nie przyjeżdżają na święto dziękczynienia czy na Święta Bożego Narodzenia, itp.
Lubimy sobie kpić i drwić z innych. Ale jak ktoś zakpi ze mnie – to wtedy obraza majestatu!
Jak on śmiał! Jak on mógł! Tak łatwo się obrażamy, tak trudno pohamować nasze emocje.
A często, zamiast się obrażać, trzeba schować urażoną dumę do kieszeni i spróbować przejść do porządku dziennego. Bóg się na nas nie obraził, kiedy pierwsi rodzice go zlekceważyli i zgrzeszyli w raju, ale już tam zapowiedział przyjście Zbawiciela. To Jezus Chrystus przyniósł nam najcenniejszy dar – dar odkupienia! To ten, który z miłości do nas ogołocił samego siebie i dal się przybić do krzyża. Jezus umarł za nas wszystkich bez wyjątku – wszyscy staliśmy się uczestnikami zbawienia. Zapamiętajmy raz na zawsze:
Nie ważne co nas dzieli ważne, co a tak naprawdę kto nas łączy – a łączy nas Jezus Chrystus!
Jego Krzyż to dla nas wielki znak pojednania, przebaczenia i miłosierdzia.  Mamy przykłady świętych: Św. Jana Pawła II, Św. Marii Goretti, Bł. Karoliny Kózkówny, którzy potrafili z serca wybaczyć swoim oprawcom. To dowód na to, że można i trzeba uczyć się przebaczać.
Dlatego prośmy gorąco, abyśmy starali się żyć w duchu nauki płynącej z Jezusowego Krzyża, stając się prawdziwymi świadkami, wiary, przebaczenia, miłości i pokoju:
Panie Jezu, proszę Cię, naucz mnie przyjmować Twoje przebaczenie i z serca przebaczać moim bliźnim. Naucz mnie także prosić o przebaczenie drugiego człowieka. Amen.

Homilia na XX Niedzielę zwykłą – 20 sierpnia 2017

O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz”.
Po raz kolejny w dzisiejszej Ewangelii z ust samego Jezusa słyszymy, jak ważna jest wiara w życiu człowieka. Kiedy kobieta kananejska mówi: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha”, to wie, że Bóg ją doskonale rozumie. Dręczenie córki powodowało udrękę matki. Bóg bardzo cierpi, gdy my cierpimy. Jedyną możliwością złego ducha, by zranić Boga, jest uderzenie w jego dzieci. Boga nie można zranić, jest zbyt wielki, zbyt potężny, niedostępny dla złego ducha. Zły duch nie może uczynić Bogu nic złego, Ale może zrobić coś złego jego dzieciom i wtedy Bóg cierpi.  Wydaje się, że właśnie to mogło przekonać Jezusa, dlatego że Bóg doskonale wie, co znaczy cierpieć, gdy cierpią dzieci.
Ta kobieta mogła się zniechęcić postawą samego Jezusa, który na początku ją zignorował. Najpierw uczniowie mówią do Mistrza: „Odpraw ją, bo krzyczy za nami”. A kiedy ona nie ustaje i dalej woła, upadając przed nim na kolana, błagając: „Panie pomóż mi”, pewnie niejedno serce by mocniej zabiło i zmiękło…
A oto kolejny raz sam Jezus zadziwia nas swoją postawą, kiedy jej szorstko odpowiada: „Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom.  Nawiązał do tego jak pogardliwie Żydzi mówili o Samarytanach i Kananejczykach, nazywając ich psami samarytańskimi. Jezus wystawia ją na próbę, którą ona znosi z pokorą i wypowiada słowa które zadziwiły samego Jezusa: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów”.
Dlatego Jezus wysłuchuje nietypowej prośby kobiety kananejskiej, mówiąc: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz”.

Pewnie nie jeden z nas uniósłby się ambicją, pychą – nie to nie – ile można w nieskończoność prosić?! Tak łatwo zejść z drogi wiary i stracić ją… Pamiętajmy! Kiedy nie mamy odpowiedzi na nasze modlitwy, nie oznacza to, że Bóg nas nie słucha. Trzeba na przekór wszystkiemu trwać i błagać – ufając, że Bóg nam pomoże. Kobieta kananejska wykazała się wielką wiara i ogromną determinacją, a przy tym głęboką pokorą.
Daje nam przykład, abyśmy w każdym położeniu i każdej sytuacji życiowej, kiedy prosimy Boga, nie ulegali emocjom, nie unosili się ambicją, nie obrażali się i nie odwracali od niego; ale kiedy prosimy – bądźmy zawsze wytrwali, pełni wiary, determinacji i pokory, pokażmy, że nam bardzo zależy – a na pewno zostaniemy wysłuchani.
Boski Lekarzu, czasem staję przed Tobą, by prosić Cię o łaskę, ale brakuje mi wytrwałości, stałości i pokory w wołaniu do Ciebie. Obdarz mnie determinacją w dążeniu do Ciebie.
Spraw, aby zawsze potrafił wytrwać przy Tobie, umacniając moją wiarę. Amen.

Homilia na XIX Niedzielę zwykłą – 13 sierpnia 2017

Dzisiejsza Ewangelia ukazuje nam cudowne wydarzenie. Oto Jezus, który dłuższy czas spędzał na modlitwie na górze, idzie po falach jeziora w stronę łodzi, w której płynęli jego uczniowie. To kolejny cud, w którym Jezus przekroczył prawa fizyki. Apostołom, wydawało się że widzą ducha, ale Jezus ich uspokaja: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się”. Kolejny raz odważną inicjatywą wykazuje się Piotr, który mówi: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie”. Jezus zgadza się i zaprasza go do siebie, mówiąc: „Przyjdź”.
Piotr, który wyszedł z łodzi i ruszył w stronę Je­zusa krocząc po wodzie, nagle przeraził się. Może z powodu silnego wiatru, a może z dlatego, że sam nie do końca wierzył, że może jak Jezus cudownie kroczyć po jeziorze.  Kiedy zaczyna tonąć, woła ze wszystkich sił: „Panie, ratuj mnie”.
Jezus nie pozwala mu zginąć. Natychmiast wyciąga rękę i ratuje go. Ale po tym wydarzeniu dostało się Piotrowi, którego Jezus skarcił słowami: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?” I kolejny cudowny znak – gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym”.
Gdy przychodzi życiowa burza, nie do końca potrafimy sobie poradzić z doświadczanymi przez nas trudnościami. Ciągle zapominamy o tym, że Jezus jest zawsze blisko nas. On jest nawet wtedy, gdy zagraża nam widmo niebezpieczeństwa, gdy czarne chmury wiszą nad nami. On jest nawet wtedy, kiedy wydaje się nam, że oto znowu jesteśmy sami…  Nie wolno poddać się strachowi, lękowi, nie wolno skapitulować – trzeba za wszelką cenę walczyć o mocną wiarę. Piotr mimo zwątpienia woła: „Panie ratuj mnie, bo ginę!” ponieważ w Jezusie znajduje ostatnią deskę ratunku. To Jezus – Boży Syn, jest tą ostateczną instancją, która może nas z wszelkiego rodzaju opresji wybawić.  I to jest właśnie ta modlitewna prośba o wiarę…Potrzeba tylko wiary, aby z ufnością Bogu powierzyć swoje trudne sprawy. Jezus wyciąga do nas rękę i chce nas wyratować, jak Piotra wydobył z głębokiej topieli. Kiedyś kapłani będący na pielgrzymce w Ziemi Świętej, płynęli statkiem po Jeziorze Galilejskim.
Kapłan – przewodnik przeczytał ten dzisiejszy fragment, a potem po chwili ciszy zapytał pozostałych kapłanów: „No panowie, który pierwszy wychodzi z łodzi?!” Wszyscy kolejno spuścili głowy…

Jaka zatem jest nasza wiara – mocna, stabilna i silna, jak fundament, czy chwiejna, niestała i słaba, jak chorągiewka na dachu?! Czy dziś Jezus pochwaliłby mnie za mocną wiarę, czy raczej zganił, podobnie jak Piotra: „Czemu wątpisz we Mnie?! Czemu jesteś słabej wiary?! Jezus wyciąga kolejny raz wobec nas swoją rękę, bo chce abyśmy się jej chwycili i wyszli na brzeg… Co może być taką mocną ręką?!
Na pewno osobiste spotkanie z Jezusem na Eucharystii, na pewno modlitwa, która może mnie utrzymać w przekonaniu, że Jezus jest przy mnie i mnie uratuje. Kilka dni temu rozmawiałem ze znajomym, który opowiadał, że kiedyś toś go zachęcił do tego, aby każdego dnia starał się odmawiać koronkę. Kiedyś po odmówieniu koronki w samochodzie machinalnie poprawił i usztywnił pasy w samochodzie. Trzy dni później, kiedy wieczorem wracał z synem do domu, najechał na nich samochód ciężarowy, obrócił o 180 stopni i zmiażdżył całą maskę z przodu. Ledwie wysiedli z tego samochodu ze synem. Policjant zapytał na miejscu, czy są ranni i poszkodowani. Jak się dowiedzieli, że ten człowiek jest kierowcą i wyszedł bez większego szwanku z otarciami to jeden z nich powiedział: „Pan nie miał prawa przeżyć tego wypadku! To jest naprawdę cud, że wy obaj żyjecie!”
Ciągle to mówi: „Ja swoje życie zawdzięczam Koronce i tego się trzymam przez całe życie!”
Czy umiemy zawierzyć Jezusowi, czy umiemy uchwycić się Jego ręki i zaufać mu bezgranicznie?!
Niedawno obchodziliśmy wspomnienie i zarazem 75 rocznicę śmierci Św. Edyty Stein – Teresy Benedykty od Krzyża – myślicieli, filozofa i teologa, która jako Żydówka urodzona we Wrocławiu, przyjęła chrzest, została katoliczką i wstąpiła do zakonu karmelitańskiego. Edyta Stein na swoim przykładzie pokazała, jak wielki jest człowiek, który szuka Boga i jak tragiczny jest świat, który Boga odrzuca – przypłacając to swoim życiem w czasie II wojny światowej w obozie koncentracyjnym. „Niestety – obecna Europa chce zapomnieć o chrześcijańskich korzeniach. Tragiczny staje się świat, który odrzuca Boga.”
Douglas Murray – brytyjski pisarz i publicysta , dziennikarz i komentator polityczny, a zarazem zdeklarowany ateista, na łamach swego artykułu napisał, że tylko chrześcijaństwo, a zwłaszcza katolicyzm może w obecnej sytuacji uratować Europę. Dlatego apeluje do Kościoła o obronę Europy: „Bez aktywnej roli chrześcijaństwa i zaangażowania ludzi wierzących Europa nie przetrwa obecnego kryzysu”. Nasza autentyczna wiara, zachowywanie zasad chrześcijańskiego życia , nieugięta postawa w sprawach moralności, pełne zaufanie Jezusowi ma być tą wyciągniętą ręką, którą możemy uratować naszą Ojczyznę i nasz kontynent z widma niebezpieczeństwa.
Święty Jan Paweł II,
kiedy był w Poznaniu, w czasie kolejnej pielgrzymki do Ojczyzny w 1997 roku, skierował do młodzieży słowa, które są nadal aktualne do każdego z nas:
Dzisiejszy świat, jawi się jako nieposkromiony, groźny żywioł, wzburzone morze, jest zarazem głęboko spragniony Chrystusa, bardzo łaknie Dobrej Nowiny. Bardzo potrzebuje miłości. Bądźcie w tym świecie nosicielami wiary i nadziei chrześcijańskiej, żyjąc miłością na co dzień. Bądźcie wiernymi świadkami Chrystusa Zmartwychwstałego, nie cofajcie się nigdy przed przeszkodami, które piętrzą się na ścieżkach waszego życia. Liczę na was.. . Świat was potrzebuje. Potrzebuje was Kościół. Przyszłość Polski zależy od was. A Bóg dawca nadziei, niech wam udzieli pełni radości i pokoju w wierze, abyście przez moc Ducha Świętego byli bogaci w nadzieję”. Amen.